środa, 30 października 2013
Zamek Książ - Wałbrzych
Jeśli lubicie zwiedzać nowe , ciekawe rzeczy, podróżować, zbaczać czasem z kursu ten dział będzie dla Was. Postaram się Wam pokróce streścić każdy z moich weekendowych ( ale nie tylko) wyjazdów. Pierwszy z nich będzie o zamku w Książu ( dzielnica Wałbrzycha). Mam do tego miejsca ogromny sentyment ( to tutaj mój mąż mi się oświadczył w ogrodach książeckich)i dlatego to, on otwiera ten jakże interesujący dział.
Szybciutko przytoczę kilka faktów o zamku w Książu. Zamek ten został wybudowany w latach 1288-1292. Jest on trzecim co do wielkości zamkiem : po Zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu. Właścicielami zamku byli Hochbergowie - majętny ród ,przyszli właściciele Wałbrzycha, którzy to ,ten zamek przebudowywali i dokonywali w nim różnych zmian.Ale jak to w życiu często bywa - i im powinęla się noga i niestety utracili oni swoja intratną pozycje, zaczęli mieć problemy finansowe, co powoli przyczyniało się do powolnego upadku Książa.Sam zamek jest niebywale piękny, zachywyca swoją monumentalnością.
Muszę przyznać, że wywarł on na mnie niesamowite wrażenie, po prostu dech mi w piersiach zaparło:-). Nie wiem jak Wy, ale ja uwilebiam takie klimaty, lubię zwiedzać miejsca "z duszą", "z przeszłością". Coś w sobie mają,coś co mnie przyciąga i nie pozwala przejść obojętnie. Zresztą zamek w Książu nie pozwala być obojętnym na jego piękno. Po odrestaurowaniu prezentuje się jak w latach najlepszej świetności ba, śmiem twierdzić, że nawet i lepiej:-). Wnętrze zamku jest również oszałamiające jak jego zewnętrzna częśc. Piękne meble, obrazy, malowidła na suficie, różnorodność materiałów, a także niezliczone sale to po prostu bajka. Jeśli będziecie mieć okazję znaleźć się tam, koniecznie skorzystajcie z usług przewodnika. To niezwykle cenna, barwna i zaskakująca lekcja historii. Mnie poruszyły szczególnie dwa tematy - postać księżnej Daisy ( niezwykle pięknej i zarazem nieszczęśliwej w małżeństwie kobiety)oraz zupełnie coś innego ale również fascynującego - podziemne tunele wykopane podczas II wojny światowej siłą ludzkich rąk..
O ile księżna Daisy kryje w sobie tajemniczość,spogląda na nas z obrazu jej łagodna twarz,ma się wrażenie, że jest cały czas obecna w swoim zamku:-),o tyle korytarze, tunele podziemne są swego rodzaju pomnikiem ludzi, którzy tam pracowali i jednocześnie umierali. Kto trafił do robót pod ziemią już żywy stamtąd nie wychodził. Istnieje kilka hipotez dotyczących sieci korytarzy podziemnych. Niektórzy twierdzili, że to tam właśnie Hitler przygotowywał sobie główną kwaterę, do zamku miała dochodzić linia kolejowa!,co podobno wg niektórych zrealizowano. Bądź co bądź, zamek ma bardzo interesującą przeszłość i na pewno warto zagłębić się w jego historię. Koniecznym punktem jest spacer w zamkowym ogrodzie. To tam widziałam jedyne jak to tej pory piękne żywopłoty, poprzycinane na przeróżne figury. Swoistego rodzaju labirynt. Do tego wąskie alejki, chrzęszczący żwir od stopami, niezliczona ilośc zieleni, sprawia, że czujemy się jakbyśmy przenieśli się czasie o dobre kilkadziesiąt lat.Jeśli planujecie pozostać w Książu dłużej niż jedną noc, a zapewniam Was ,że warto- polecam niezywkle urokliwy hotel,w któym mamy okazję przenieść się choć na chwilę w zamierzchłe czasy. Cisza i spokój jaki tam panuje pozwalają nam złapać oddech i nabrać sił na walkę z przeciwnościami dnia codziennego. Do tego przepiękny widok z okna - to niektóre z zalet jakie na Was czekają. Jeśli zgłodniejecie - konieczna wizyta w restauracji królewskiej! Dania, które są przygotowywane z najwyższą starannością,oparte o staropolskie receptury. Kwitensencja smaku i aromatu. D tego wnętrze sali, które zachwyca nasze oko. Nie możecie ominąć tego miejsca:-). Przyznam szczerze, że krewetki tygrysie, które tam jadłam był jednymi z najlepszych jakie miałam okazję zjeść w swoim życiu. Więc jeśli, macie wolny weekend i chcecie przeżyć niesamowitą podróż w przeszłość zapraszam do Zamku Książ.
Link do strony zamku Zamek Książ w Wałbrzychu
niedziela, 27 października 2013
Krem brulee
Krem brulee ( przypalony krem), hmm pycha. To jeden z moich ulubionych deserów. Pierwszy raz go spróbowałam podczas praktyki, jaką odbywałam w jednej z hotelowych restauracji z jakieś 10 lat temu. Od tamtego czasu już wiele ich zjadłam, różniły się one od siebie czasem znacząco, były i z owocami, czekoladą. Jednak podstawowa wersja nie może się obejść bez aromatu waniliowego. To moja ulubiona zresztą:-). Deser ten pochodzi z Francji, nie ma jedak dokładnych informacji kiedy powstał. Po raz pierwszy wzmianka o nim pojawiła sie w roku 1691 w książce kucharskiej François Massialota. Jest to deser oparty na śmietanie, żółtkach , cukrze i wanilii.
Aby przyrządzić ten wykwinty krem potrzebować będziemy:
- 0,5 l śmietany kremówki
- 7 żółtek
- 50 g cukru
- laska wanili
Przystępujemy do działania:-). W rondlu gotujemy śmietanę, cukier i ziarna wanilii.Żółtka jaj hartujemy, dolewając cienkim strumieniem trochę śmietany. Następnie dolewamy nasz płyn do rondla, ustawiamy na wolnym ogniu i ciągle mieszamy. Gotujemy ok. 20 sekund aż masa zacznie gęstnieć. Wtedy musimy odrazu przelać ją przez sitko do schłodzonych wcześniej miseczek. Ja schładzam je w lodówce przez ok. 1 godzinę, albo w zamrażarce 10-15 min. Po ugotowaniu naszego kremu wkładamy go do lodówki na ok. 12 godzin, aby zastygł.Przed podaniem posypujemy wierzch deseru cukrem trzcinowym i karmelizujemy go.Możemy to zrobić na dwa sposoby:
1. Jeśli mamy palnik cukierniczy jesteśmy w domu, kierujemy płomień na nasz krem i odpowiednio opiekamy cukier
2. Jeśli nie mamy palnika, możemy nasz krem wstawić do piekarnika z ustawionym opiekaczem od góry, musimy wtedy uważać, żeby nie przepiec kremu i nie poparzyć siebie!
Smacznego!
Aby przyrządzić ten wykwinty krem potrzebować będziemy:
- 0,5 l śmietany kremówki
- 7 żółtek
- 50 g cukru
- laska wanili
Przystępujemy do działania:-). W rondlu gotujemy śmietanę, cukier i ziarna wanilii.Żółtka jaj hartujemy, dolewając cienkim strumieniem trochę śmietany. Następnie dolewamy nasz płyn do rondla, ustawiamy na wolnym ogniu i ciągle mieszamy. Gotujemy ok. 20 sekund aż masa zacznie gęstnieć. Wtedy musimy odrazu przelać ją przez sitko do schłodzonych wcześniej miseczek. Ja schładzam je w lodówce przez ok. 1 godzinę, albo w zamrażarce 10-15 min. Po ugotowaniu naszego kremu wkładamy go do lodówki na ok. 12 godzin, aby zastygł.Przed podaniem posypujemy wierzch deseru cukrem trzcinowym i karmelizujemy go.Możemy to zrobić na dwa sposoby:
1. Jeśli mamy palnik cukierniczy jesteśmy w domu, kierujemy płomień na nasz krem i odpowiednio opiekamy cukier
2. Jeśli nie mamy palnika, możemy nasz krem wstawić do piekarnika z ustawionym opiekaczem od góry, musimy wtedy uważać, żeby nie przepiec kremu i nie poparzyć siebie!
Smacznego!
Wariacje na temat minestrone
Kochani wczoraj przez problemy z netem nie udało mi się wrzucić przepisu na przepyszną, zdrową, włoską zupę minestrone. Dzisiaj w ramach małych przeprosin dołączę jeszcze przepis na jakże cudowny creme brule:-)
Otóż nie ma jednego przepisu na włoską minerstrone. W każdym zakątku Italii, robi się ją inaczej, w zależności od sezonowości warzyw. I mój przepis różni się od podstawowego, co jednak nie znaczy, że zupa nie jest smaczna. Jest i to bardzo:-).
A tak na marginesie - wiecie co znaczy włoskie słowo "minestra"? - to właśnie zupa:-)
Zatem potrzepujemy:
- 1,5 l bulionu warzywnego lub z kurczaka ( ja zrobiłam wersję warzywną)
- 2 duże marchwie
- 3 ząbki czosnku.
- 3 cebule
- 2 łodygi selera naciowego ( w związku z tym, że mój mąż nie mógł go znaleźć w sklepie, użyłam naszej rodzimej bulwy selera)
- 2 ziemniaki
- 100g zielonej fasolki ( użyłam żółtej)
- 100g cukinii ( nie dałam w ogóle)
- 60 g masła
- 50 ml oliwy
- 100 g pomidorów pokrojonych w kostkę
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- pęczek posiekanej bazylii
- sól i pieprz
- świeży parmezanu do posypania ( ja użyłam grana padano)
- 85 g makaronu spaghetti połamanego na mniejsze kawałki
Więc tak, najpierw kroimy dość drobno cebulę, czosnek, seler, marchew, ziemniaki, fasolkę, cukinię.
Rozgrzewamy w rondelku masło i oliwę, dodajemy czosnek i cebulę, smażymy przez 2 minuty. Dodajemy seler, marchew i ziemniaki i smażymy znowu 2 minuty. Następnie dorzucamy fasolkę i cukinię, znów smażymy 2 minuty. Potem przykrywamy pokrywką i zostawiamy na wolnym ogniu przez 15 minut często mieszając. Następnie wlewamy bulion, dodajemy pomidory i przecier pomidorowy, bazylię, doprawiamy do smaku. Teraz musimy doprowadzić do wrzenia i następnie dusić przez 1 godzinę na małym ogniu. Dodajemy makaron i gotujemy przez następne 20 minut. Zupę podajemy w dużym odgrzanym talerzu, posypaną startym serem.
Buon appetito!
Otóż nie ma jednego przepisu na włoską minerstrone. W każdym zakątku Italii, robi się ją inaczej, w zależności od sezonowości warzyw. I mój przepis różni się od podstawowego, co jednak nie znaczy, że zupa nie jest smaczna. Jest i to bardzo:-).
A tak na marginesie - wiecie co znaczy włoskie słowo "minestra"? - to właśnie zupa:-)
Zatem potrzepujemy:
- 1,5 l bulionu warzywnego lub z kurczaka ( ja zrobiłam wersję warzywną)
- 2 duże marchwie
- 3 ząbki czosnku.
- 3 cebule
- 2 łodygi selera naciowego ( w związku z tym, że mój mąż nie mógł go znaleźć w sklepie, użyłam naszej rodzimej bulwy selera)
- 2 ziemniaki
- 100g zielonej fasolki ( użyłam żółtej)
- 100g cukinii ( nie dałam w ogóle)
- 60 g masła
- 50 ml oliwy
- 100 g pomidorów pokrojonych w kostkę
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- pęczek posiekanej bazylii
- sól i pieprz
- świeży parmezanu do posypania ( ja użyłam grana padano)
- 85 g makaronu spaghetti połamanego na mniejsze kawałki
Więc tak, najpierw kroimy dość drobno cebulę, czosnek, seler, marchew, ziemniaki, fasolkę, cukinię.
Rozgrzewamy w rondelku masło i oliwę, dodajemy czosnek i cebulę, smażymy przez 2 minuty. Dodajemy seler, marchew i ziemniaki i smażymy znowu 2 minuty. Następnie dorzucamy fasolkę i cukinię, znów smażymy 2 minuty. Potem przykrywamy pokrywką i zostawiamy na wolnym ogniu przez 15 minut często mieszając. Następnie wlewamy bulion, dodajemy pomidory i przecier pomidorowy, bazylię, doprawiamy do smaku. Teraz musimy doprowadzić do wrzenia i następnie dusić przez 1 godzinę na małym ogniu. Dodajemy makaron i gotujemy przez następne 20 minut. Zupę podajemy w dużym odgrzanym talerzu, posypaną startym serem.
Buon appetito!
sobota, 26 października 2013
piątek, 25 października 2013
Będę testować.....Browar:-)
Moi drodzy muszę się pochwalić, że mój blog został wytypowany w akcji " Blogerzy smakują" do testowania potraw w Browarze Staromiejskim Jan Olbracht w Toruniu. Niezmiernie się cieszę i dziękuję za jakże miłe dla mnie wyróżnienie:-)Browar Staromiejski Jan Olbracht Toruń
czwartek, 24 października 2013
"Zaklęty Czardasz" w Katowicach
Podczas naszej ostatniej wizyty w Katowicach odwiedziliśmy restaurację " Zaklęty Czardasz", która znajduje się w centrum miasta. Wybór nie był przypadkowy - po pierwsze chcieliśmy zjeść specjały kuchni węgierskiej oraz chcieliśmy przekonać się czy rzeczywiście owa restauracja serwuje prawdziwą kuchnię węgierską.
Sam wystrój lokalu pozytywnie nas zaskoczył.Przytulne, klimatyczne sale tworzą niezwyklą atmosferę tego miejsca.Jedną z rzeczy jaką spotkaliśmy po raz pierwszy w restauracji, to sale przez,które przechodzi się do następnej, kolejnej sali.. My zajęliśmy miejsce w ostatniej , z której można było zejść do fanastycznej winiarni.Super sprawa, czuliśmy się wyluzowani,a jednocześnie bardzo dobrze obsłużeni. Kelner - Pan Krzysztof -rewelacyjny człowiek , z lekkością opowiadał nam o zamówionych przez nas daniach, potrafił opowiadać świetne anegdoty, a jednocześnie nie przytłaczał nas swoją obecnością. Z tego miejsca chcielibyśmy bardzo serdecznie go pozdrowić:-). Zresztą wychodząc, obiecaliśmy mu,że na pewno nasza rezencja i pozytywna opinia o restauracji pojawi się na blogu.
Co do jedzenia - tak, to była węgierska kuchnia. W porównaniu z innymi " pseudo kuchniami węgierskimi", jedzenie w "Czardaszu" było pyszne. Zarówno przystawki, zupy i główne danie to kwintesencja smaku, aromatu i wyglądu, który przenosi nas do kraju, w którym to czerwona papryka gra pierwsze skrzypce.
Przystawka na jaką się zdecydowaliśmy to deska pikantnych specjałów węgierskich z domowymi konfiturami. Przepyszne rodzaje salami, w połaczeniu z cudowną konfiturą ( z mirabelek, o ile dobrze pamiętam) idealnie łechtały nasze podniebienia..
Zupa jakie zagościła na naszym stole to:gulaszowa z kociołka. Co mogę powiedzieć? cóż, na prawdę była znakomita. Duże kawałki soczystego mięsa, papryka przyprawiały o zawrót głowy. Bardzo dobrze doprawione, pikanty smak był wyczuwalny, ale nie był natarczywy i nie zdominował całego dania. Póżniej była smażona gęsia wątroba - foipe gras z duszonymi śliwkami w Tokaju z zapiekanką ziemniaczaną. To również był majsterszyk! Foie gras - wiadomo, samo w sobie pyszne, a do tego pomysł ze śliwkami duszonymi w nie dość docenianym "Tokaju" to strzał w 10:-). Kolej na pikantną polędwiczkę wieprzową z leczo podawaną z zapiekanką z ziemniaków. To potrawa,w której składniki dobrze współgrały ze sobą i idealnie się uzupełniały. Zarówno wachlarzem smaku oraz ciesząc oko kolorami.
Z napoi alkoholowych mojemu mężowi przypadłą do gusta " palinka" - tradycyjna,owocowa, węgierska wódka.Jej smak jest zależny od ilości zużytych owoców ( gruszek, jabłek, ślwiek, morel i jeszcze innych ). Dość mocna - alkohol waha się w granicach 40%-70%!. Dla amatorów mocnych trunków:-). Cudowny obiad zakończyliśmy równie bardzo dobrym deserem - sernikem imbirowo - gruszkowym. Ja jestem zwolenniczką serników i muszę przyznać ,że ten mnie nie zawiódł. Połączenie smakowe bardzo ciekawe, pasujące do siebie.
Podsumowując naszą wizytę w " Zaklętym Czardaszu" śmiem stwierdzić, że czuliśmy się tam rzeczywiście "zaklęci" swoistego rodzaju tańcem smaku, aromatu i wyglądu.
Polecam!
Tutaj link do stony "Zaklęty Czardasz" w Katowicach
Zdjęcia dzięki uprzejmości restauracji:-)
Sam wystrój lokalu pozytywnie nas zaskoczył.Przytulne, klimatyczne sale tworzą niezwyklą atmosferę tego miejsca.Jedną z rzeczy jaką spotkaliśmy po raz pierwszy w restauracji, to sale przez,które przechodzi się do następnej, kolejnej sali.. My zajęliśmy miejsce w ostatniej , z której można było zejść do fanastycznej winiarni.Super sprawa, czuliśmy się wyluzowani,a jednocześnie bardzo dobrze obsłużeni. Kelner - Pan Krzysztof -rewelacyjny człowiek , z lekkością opowiadał nam o zamówionych przez nas daniach, potrafił opowiadać świetne anegdoty, a jednocześnie nie przytłaczał nas swoją obecnością. Z tego miejsca chcielibyśmy bardzo serdecznie go pozdrowić:-). Zresztą wychodząc, obiecaliśmy mu,że na pewno nasza rezencja i pozytywna opinia o restauracji pojawi się na blogu.
Co do jedzenia - tak, to była węgierska kuchnia. W porównaniu z innymi " pseudo kuchniami węgierskimi", jedzenie w "Czardaszu" było pyszne. Zarówno przystawki, zupy i główne danie to kwintesencja smaku, aromatu i wyglądu, który przenosi nas do kraju, w którym to czerwona papryka gra pierwsze skrzypce.
Przystawka na jaką się zdecydowaliśmy to deska pikantnych specjałów węgierskich z domowymi konfiturami. Przepyszne rodzaje salami, w połaczeniu z cudowną konfiturą ( z mirabelek, o ile dobrze pamiętam) idealnie łechtały nasze podniebienia..
Zupa jakie zagościła na naszym stole to:gulaszowa z kociołka. Co mogę powiedzieć? cóż, na prawdę była znakomita. Duże kawałki soczystego mięsa, papryka przyprawiały o zawrót głowy. Bardzo dobrze doprawione, pikanty smak był wyczuwalny, ale nie był natarczywy i nie zdominował całego dania. Póżniej była smażona gęsia wątroba - foipe gras z duszonymi śliwkami w Tokaju z zapiekanką ziemniaczaną. To również był majsterszyk! Foie gras - wiadomo, samo w sobie pyszne, a do tego pomysł ze śliwkami duszonymi w nie dość docenianym "Tokaju" to strzał w 10:-). Kolej na pikantną polędwiczkę wieprzową z leczo podawaną z zapiekanką z ziemniaków. To potrawa,w której składniki dobrze współgrały ze sobą i idealnie się uzupełniały. Zarówno wachlarzem smaku oraz ciesząc oko kolorami.
Z napoi alkoholowych mojemu mężowi przypadłą do gusta " palinka" - tradycyjna,owocowa, węgierska wódka.Jej smak jest zależny od ilości zużytych owoców ( gruszek, jabłek, ślwiek, morel i jeszcze innych ). Dość mocna - alkohol waha się w granicach 40%-70%!. Dla amatorów mocnych trunków:-). Cudowny obiad zakończyliśmy równie bardzo dobrym deserem - sernikem imbirowo - gruszkowym. Ja jestem zwolenniczką serników i muszę przyznać ,że ten mnie nie zawiódł. Połączenie smakowe bardzo ciekawe, pasujące do siebie.
Podsumowując naszą wizytę w " Zaklętym Czardaszu" śmiem stwierdzić, że czuliśmy się tam rzeczywiście "zaklęci" swoistego rodzaju tańcem smaku, aromatu i wyglądu.
Polecam!
Tutaj link do stony "Zaklęty Czardasz" w Katowicach
Zdjęcia dzięki uprzejmości restauracji:-)
Kipi kasza, kipi groch:-)
Kasza jaglana jest jedną z najzdrowszych kasz, tak stwierdzili naukowcy. Powstaje ona z nasion prosa, pod względem witamin i minerałów podobna jest składem do kaszy gryczanej: ma dużo białka, witamny B1,B2,B6, mało skrobii,jest lekkostrawna. Świetnie zastępuje ryż czy ziemniaki. Jej żółte ziarenka zapobiegają wielu chorobom. Ponadto kasza jaglana zawiera krzemionkę, która bardzo dobrze wpływa na stan włosów, paznokci, poprawia przemianę materii i ułatwia odchudzanie.Jaglanka jest świetnia dla osób uczulonych na gluten i tych co borykają się z celiakią.Świetnie sprawdza się przy wszelkiego rodzaju infekcjach i przeziębieniach, ponieważ usuwa nadmiar śluzu z organizmu.Kaszę jaglaną można jeść zarówno na śniadanie ( gotujemy ją na mleku najlepiej z bakaliami), obiad, jak i przyrządzić z niej pyszny deser.Może być dodatkiem np. do krupniku czy też duszonych mięs.
Więcej informacji możesz przeczytać pod adresem Kasza jaglana i jej właściwości
fot.mamalyga.org
Maroko - jeszcze tylko...
Sama nie mogę uwierzyć, jak ten czas szybko leci. Do wyjazdu do Maroko pozostało jeszcze tylko 14 dni!. Za 2 tygodnie będę już jedną nogą na afrykańskim kontynencie. Ale przedtem czekają nas jeszcze niesamowite wrażenia: lunch w pierwszej w Polsce restauracji, która zdobyła gwiazdkę Michelina oraz koncert zespołu Hurts:-). A jutro zajęcia z francuskiego:-) Zatem -do zobaczenia czyli mówiąc po francusku: A bientot! ( wym. a bięto)
wtorek, 22 października 2013
Pieczone udka z ryżem i ratatouille
Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię drób. Szybko się go przyrządza, a do tego jest chudy i lekkostrawny. Dzisiaj podam Wam przepis na pieczone udka z ryżem i ratatouille. Muszę się przyznać, że poszłam na łatwiznę i ratatouille kupiłam w Lidlu, w puszce ( przede wszystkim z ciekawości i żeby sprawdzić czy warto). Jestem jak najbardziej za ułatwianiem sobie życia, które dzisiaj biegnie w obłędnym tempie. Tylko proszę na litość boską, nie faszerujcie się sztucznymi zupkami w proszku, gotowymi, zamrożonymi pizzami, bo to nie jest ułatwienie sobie życie, a zamach na nie.
Do naszego przzepisu potrzebujemy:
- udka ( ja zazwyczaj przeznaczam jedno dla jednej osoby)
- ryż
- przyprawy
- olej lub oliwa
- mogą być świeże zioła jeśli macie w domu
- ratatouille z Lidla
Ja zaczynam od włączenia piekarnika na 180st., mięso nacieram oliwą lub olejem i daję przyprawy czyli: przyprawę do kurczaka, pieprz kajeński, zioła prowansalskie, świeży rozmaryn ( kocham jego zapach, kojarzy mi się z lasem:-). Fajnie by było jakbyście włożyli go na trochę do lodówki, aby się przegryzł. .
W międzyczasie gotuję ryż. W swojej kuchni nie stosuję ryżu w torebkach i Was do tego zachęcam. Wiem, wiem, zaraz powiecie, że jak to, tak jest szybciej i wygodniej. Ja osobiście myślę, że gotowanie ryżu w torebkach to strata pieniędzy, serio. Ryż ten wiadomo jest droższy od takiego " na wagę". Druga rzecz, wszystkie cenne witaminy, jakie mamy w ryżu i które przechodzą do wody w czasie jego gotowania wylewamy odsączając torebkę. Szkoda tych minerałów, a tak to przejdą nam do ryżu. Ostatnia rzecz to torebka foliowa, jakoś nie zachęca mnie to, że mam jeśc plastik, może niedosłownie, ale zawsze w jakiś tam sposób ta chemia dostaje się do środka, spróbujmy to ograniczać.
Ryż gotujemy następująco:
Na szklankę ryżu dajemy 2-2,5 szkl. wody. Ryż płuczemy pod wodą ( oczyszczamy go z nadmiaru skrobii, która powoduje jego sklejanie się oraz z zanieczyszczeń). Wodę gotujemy i solimy. Kiedy wrze, wrzucamy nasz ryż i przykryamy pokrywką garnek, aby para mogła swobodnie uchodzić. Kiedy część wody już wsiąknie w nasz ryż, tworzą się z nim jakby kratery, wtedy możemy go przemieszać i przykryć pokrywą,ale tak by para już się nie wydostawała na zewnątrz. Trzymamy tak na małym ogniu z 10-15 minut. I to wszystko, nie było tak źle prawda?:-)
Teraz czas na ratatouille..
Po prostu otworzyłam puszkę i przełożyłam do garnka.Dodałam trochę sosu piri-piri , żeby uzyskać bardziej ostry smak. Co mogę powiedzieć o tym ratatouille? na pewno plusem są warzywa: cukina, papryka w dużych kawałkach, wyczuwalne i widoczne dla oka, nie jakaś tam zmiksowana breja. Minusem jak dla mnie- był specyficzny smak i zapach - gotowego sosu pomidorowego, podobny do tego w gołąbach ze słoika, czy innych daniach z sosem pomidorowym w tle. Sos piri-piri nadał ostrość, ale nie zabił tego szczególnego zapachu. Ogólnie jednak, moim zdaniem było ok. Czy ja więcej skorzystaam z tego dania ? nie wiem, raczej nie.
A tu mamy już gotowe obiadek:-). Smacznego!
Babka jogurtowa
Kiedy nie mamy czasu ani zbytnio ochoty na robienie czasochłonnych ciast szukamy czegoś szybkiego i smacznego zarazem. Ten przepis taki właśnie jest.Ciasto piecze się szybko i wychodzi bardzo smaczne. Myślę, że koło godzinki spokojnie nam wystarczy, aby raczyć się cudownym smakiem. Przepis ten pochodzi z książki Nigelli Lawson pt" Nigellissima", którą to podarował mi Św. Mikołaj wiedząc, że bardzo lubię włoską kuchnię:-). Niegella pisze w niej, że ten przepis znalazła na stole w jednym z domów, który wynajmowała będąc we Włoszech. Trochę go zmieniła na swoje potrzeby i tak oto teraz ja, podaję Wam przepis na babkę jogurtową:P. Naszą miarą będzie tutaj kubek po jogurcie naturalnym- 150 g.
Otóż potrzebujecie:
- jogurt naturalny 150g
- 3 jajka
- 2 kubeczki mąki pszennej
- 1 kubeczek mąki ziemniaczanej
- 1 kubeczek oleju
- 1 kubeczek drobnego cukru
- skórka starta z cytryna ( ja akurat nie miałam i wlałam trochę aromatu cytrynowego)
- ekstrakt waniliwoy ( też dałam aromat waniliowy)
Więc tak: nagrzewamy piekarnik do 180st., wykładamy blachę papierem do pieczenia, bądź smarujemy jakimś tłuszczem i posypujemy bułką tartą. Co do blachy - najlepiej jakbyście mieli blachę z kominem, chodzi o to, by ciasto miało kształta obwarzanka ( lepiej sięc piecze wtedy, ewentualnie tortownicę 23cm średnicy). Ja kiedyś zrobiłam w mniejszej blaszce i niestety od środka był zakalec.
Jajka rozbijamy, ubijamy pianę z białek i odstawiamy na bok. Do miski z zółtkami dodajemy jogurt i cukier i miksujemy. Poźniej dolewamy olej, dodajemy aromaty, mąkę pszenną i ziemniaczaną. Robimy to delikatnie. Na koniec dokładamy pianę z białek i ostrożnie mieszamy.Wylewamy ciasto na blachę i pieczemy tak 30 minut.Ciasto po upieczeniu powinno odstawać od boków, a w środku być suche. Posypujemy na koniec cukrem pudrem. Smacznego!
Ratatouille w puszce - Lidl
Dziś na obiad wypróbuję coś z Lidla, a mianowicie ratotouille w puszce. Jeśli chcesz wiedzieć czy zda test w mojej kuchni koniecznie musisz do mnie zajrzeć!
Jogurtowa kobita czyli babka z Włoch:-)
Kochani po południu będzie o fantastycznej babce - jogurtowej, przepis prosto z Włoch. Zapraszam!
poniedziałek, 21 października 2013
Mexico City - Bydgoszcz
Ponieważ już dawno z mężem nigdzie nie byliśmy, zaproszenie od jego siostry z Bydgoszczy przyjęliśmy z radością:-). Jeden dzień spędziliśmy na imieninach Pana Domu, a drugi postanowiliśmy wykorzystać dla siebie. Niedzielny obiad zjedliśmy w restauracji meksykańskiej Mexico City. Lubimy dość ostre, pikantne klimaty i byliśmy już w kilku miejscach serwujących taką kuchnię.Więc tak, knajpka i jej wystrój ok. Na ścianach różne przedmioty mające nam za zadanie pomóc sobie wyobrazić gdzie jesteśmy, kapelusze sombrero i obrazki przedstawiające rdzennych meksykanów:-). Kelnerka, która nas obsługiwała była bardzo sympatyczna i miła, cały czas uśmiechnięta. Szybko biegała pomiędzy stolikami, roznosząc potrawy. Na jedzenie jakoś długo nie czekaliśmy ok.10-15 minut. Zamówiliśmy zupę i danie główne. Do tego tequilę:-).
Zaczynając od zup: ja chciałam kukurydzianą, niestety nie było, więc zamówiłam zupę taco z nachosami,a mój mąż gęsty, pikantny krem pomidorowy. Zupy były smaczne, w mojej było sporo warzyw: fasolka szparagowa, fasola czerwona, czosnek, dużo żółtego sera i dwa nachosy.Zupa była dobrze przyprawiona. Ogólnie ok. Zupa męża również bardzo dobra, rzeczywiście pikantna i to dość sporo, także uważajcie jeśli nie przepadacie za ostrymi rzeczami.Jako drugie danie ja wybrałam sobie pszenne tortille con pollo z kurczakiem. Jak dla mnie same tortille były/ a raczej smakowały jak naleśniki. Nie były za bardzo chrupiące. Przypuszczam, że było to spowodowane tym, że na wierzchu znajdowała się olbrzymia porcja a`la sosu pomidorowego i jakiegoś sosu, nie mogę tylko zgadnąć co to za sos. Przyznam szczerze, że nie znoszę jak ktoś za mnie decyduje ile sosu ma się znaleźć na moim talerzu. Tu było go dużo, za dużo. Czy nie można podawać go w osobnym naczyniu, ewentualnie polać nim brzeg talerza?
Kurczak sam w sobie był dobry, dobrze przyprawiony, niewysuszony.Robert na drugie danie skusił się na fajitę podawaną na gorącej patelni. I znów plus i minus. Plusem było mięso. Smaczne, miękkie, odpowiednio doprawione. Minus - ziemniaki. Nie wiem co to było, prawdopodobnie miały to być chrupiące, złociste plasterki ziemniaków. Wyszło coś gumowego, prawie spalonego. Myślę, że za dużo razy były już podgrzewane i dlatego stało się jak się stało.
Na deser:-) zamówiliśmy tequilę, która była delikatna aczkolwiek odpowiadała nam.
.
Zaskoczeniem dla nas był rachunek - zapłaciliśmy stosunkowo niedużo w porównaniu do innych podobnych restauracji. Uważam jednak, że jedliśmy w kilku innych, lepszych meksykańskich miejscach.
piątek, 18 października 2013
Oliwa La Espanola - jakość za dobrą cenę
Pisałam wcześniej post o oliwie, która rządzi w mojej kuchni - chodziło o oliwę Masia El Altet. Długo nie mogłam znaleźć w żadnym supermarkecie czegoś zbliżonego, ale w niższej cenie. Jak mówi stare porzekadło :"dla chcącego nic trudnego" okazało się prawdą. Po poszukiwaniach wpadła mi ostatnio w oko, a potem w ręce hiszpańska oliwa La Espanola. Oliwa ta okazała się bardzo dobra jakościowo, zaróno w smaku jak i jej użyciu. Stosowałam ją do podkreślenia smaku sałatek oraz smażyłam na niej.Wszystko było ok, ale przy końcu smażenia oliwa miałą już za wysoką temeraturę i zaczęła dymić. Jednakże to moja wina, ponieważ za bardzo podkręciłam gaz. Co do smaku- jest bardziej intensywny, gorzki- przy przełykaniu jeśli chodzi przy porównaniu z "Masią". Wszystko wskazuje na to, że trafiłam na dopiero co wyciśnietą świeżą oliwę i stąd też ten gorzkawy posmak. Ma to jednak swój plus - takie gorzkie oliwy są bogate w polifenole -czyli bardzo silne przeciwutleniacze, które przeciwdziałąją starzeniu się komórek,zatem pamiętajmy - 2-3 łyżki oliwy codziennie dla zdrowia.
Jest jeszcze jedna fantastyczna wiadomość - cena. Kupiłam tą oliwę w Tesco za całe 17,50 ( 500ml). Zatem śmiało mogę ją Wam polecić!.
Jest jeszcze jedna fantastyczna wiadomość - cena. Kupiłam tą oliwę w Tesco za całe 17,50 ( 500ml). Zatem śmiało mogę ją Wam polecić!.
Zapiekanka makaronowa z brokułem i serem feta
Kiedy niespodziewany głód dopada mnie albo moją rodzinę, a nie mam czasu, żeby przygotować coś specjalnego to wtedy robię zapiekanki. Jest to szybki sposób na wyśmienity obiad, gdzie wszystko mamy w jednym naczyniu. Robię przeróżne zapiekanki: z ziemniaków, ryżu, z rybą,mięsem, ale najcześciej przygotowuję makaranowe z czymś tam. Zresztą i takie najbardziej lubię. Dzisiaj chcę Wam zaproponować zapiekankę z makaraonem, brokułem i serem feta. Dodatkowo, żeby było i mięso to dorzuciłam kurczaka.
Na naszą zapiekankę potrzebujemy:
- opakowanie sera feta pokrojonego w kostkę,
- filet z piersi kurczaka,
- brokuł ( 1szt.),
- makaron ( tak 3/4 op.) kształ dowolny: świderki, kolanka, kokardki co tam lubicie,
- pesto ( ja użyłam zielone),
- jogurt lub śmietana ( dałąm się skusić śmietanie),
- sól, pieprz,
- przyprawy ( to co każdy lubi)
Więc tak, najpierw kroję mięso w kostkę, nacieram oliwą ( znalazłam fantastyczną oliwę hiszpańską! w Tesco za niecałe 18 zł, post o niej będzie niedługo)i dodaję przyprawy: sól, pieprz, trochę curry, oraz kilka pokrojonych gałązek rozmarynu. Ser feta kroję w kostkę.W międzyczasie wstawiam dwa garnki z wodą: do jednego jak woda się gotuje wrzucam podzielony na różyczki brokuł, do drugiego makaron. Chwilę to nam się gotuje, ja wiem 3-4 minuty. Przecedzam obydwie rzeczy.Na patelni rozgrzewam oliwę, wrzucam kurczaka, dodaję trochę pesto,śmietanę, mieszam. Trzymam na ogniu ok.5-10 min. Piekarnik nagrzany mam do 180st. Następnie po przesmażeniu kurczaka układam do naczynia żaroodpornego makaron, kurczka,brokuł i ser feta. Później już tylko do piekarnika tak 20-25 min.Musimy uważać,aby nie spalić od góry naszego makaronu, więc ja piekę bez termoobiegu i przykrywam górę naczynia folią aluminiową. Smacznego!
środa, 16 października 2013
Pulpety w sosie pieczarkowym z puree ziemniaczanym i surówką z pora i jabłka
Kochani bardzo często robię kotlety mielone, które później mrożę, a następnie kiedy nie mam czasu na obiad, albo po prostu ogarnia mnie słodkie lenistwo, zaglądam do zamrażarki i mam obiadek prawie gotowy. Dziś Wam podrzucę pomysł na tradycyjny obiad typu: pulpety z ziemniakami i surówką. Potrzeba nam będzie:
-ok.70 dag mięsa mielonego
- 1 jajo
- czerstwa bułka
- cebula
- zioła prowansalskie
- sól, pieprz
- słodka papryka
Tu sprawa jest prosta, wyrabiamy masę mięsną i smażymy kotlety.
Jeszcze większym ułatwieniem będzie jeśli mamy zamrożone kotlety, wyjmujemy je wcześniej i rozmrażamy. Teraz czas na sos:
- 40 dag pieczarek
- wywar ( może być z kostki, choć ja preferuję normalny wywar mięsny)
- sól, pieprz
- jogurt ( opcjonalnie śmietana jeśli wolicie)
- olej
Nasze pieczarki kroimy w kawałki, podsmażamy na patelni, czekamy aż puszczą sok. Następnie dodajemy nasz wywar i chwilę dusimy. Kolejna rzecz to dodanie jogurtu/ śmietany i przyprawienie
naszego sosu. Jeśli okaże się, że jest za rzadki mieszamy mąkę pszenną z wodą ( ja zawsze to robię na oko, konsystencja ma być dość gęsta, mieszam sobie w słoiku:-) tzn. potrząsam nim) i cienkim strumieniem wlewam do sosu. Powoli i dokładnie mieszając. Zapobiegnie to tworzeniu się grudek. I w zasadzie to wszystko. Przepis na surówkę jest dostępny pod adresem :
Puree robię w znany, prosty sposób. Do ugotowanych gorących ziemniaków dodaję masło extra, czasem też gorące mleko i ubijam ubijaczką do ziemniaków. Jeśli zależy Wam na takim puree bardziej aksamitnym wręcz kremie to polecam zamiast ubijaczki użyć blendera. Smacznego!
Wskazówka:
Do białych sosu powinno używać się białego pieprzu.
Surówka z pora i jabłka
Moi drodzy często zdarza się tak, że nie mamy pomysły na surówkę do obiadu, a jak mamy jakiś przepis to niekiedy składników nie mamy w domu, a nie chce nam się iść do sklepu/ warzywniaka. Przepis jaki ja Wam proponuję to prosta i błyskawiczna rzecz jaką przygotujecie w ciągu zaledwie kilku minut. Są Wam do tego potrzebne tylko: por i jabłko:-)Jeśli chcecie wzbogacić swoją wersję możecie też dodać poszatkowaną kapustę pekińską.
Ścieramy jabłko na tarce, a pora kroimy w talarki, jeśli robicie wersję z kapustą to ją dodajecie. Do tego dorzucamy jogurt ( ja staram się nie używać śmietany) trochę oliwy, pieprzu. Wiadomo, że każdy ma swój własny kulinarny gust, więc równie dobrze możecie doprawić ją po swojemu. I to wszystko. Smacznego!
Ciekawostki:
Por bardzo dobrze oczyszcza nasz organizm, działa odtruwająco, zapobiega zaparciom.
Jabłko natomiast chroni przed zawałem, witamina C zawarta w jabłkach wymiata z organizmu wolne rodniki i bierze udział w wielu procesach metabolicznych.
Na zdjęciu wersja jabłko + por.
wtorek, 15 października 2013
3 gwiazdkowa "La Pergola" w Rzymie
Cóż mogę napisać o tej restauracji? Nie będę tu używała żadnych górnolotnych słów, bo to nie w moim stylu, ale to co działo się podczas tej kolacji było po prostu niesamowite. W małym skrócie streszczę naszą wizytę. " La Pergolę" wybrał mój mąż, wyszukał ją w przewodniku Michelina na rok 2012, który specjalnie zakupił:-). Jechaliśmy wypocząć na tydzień do Rzymu, w związku z tym oprócz tradycyjnych włoskich przysmaków chcieliśmy kulinarnie zaszaleć. I tak o to wybór padł na " La Pergolę" ponieważ to jedyna w Rzymie 3-gwiazdkowa restauracja. Niewtajemniczonym podpowiem, że otrzymanie gwiazdki Michelina to nie lada wyzwanie, a co tu dużo mówić dopiero o trzech. Aby otrzymać to jakże niezwykłe wyróżnienie trzeba sporo się napracować, są pewne standardy obsługi gości, gotowania, ale nie o tym dziś. Zainteresowanych zapraszam do strony, gdzie można szerzej zapoznać się z oznakowaniem i szczegółami nt. gwiazdek.http://dziennikturystyczny.pl/2010/01/ranking-gwiazdek-michelin/
Restauracja mieści się na bodajże 11 piętrze hotelu Roma Cavalieri, skąd rozpościera się przepiękny widok na panoramę Rzymu. Muszę przyznać, że widok ten zachwyciłby niejednego. Po prostu coś cudownego! Te migocące w oddali światła, oraz najbardziej charakterystyczny punkt: kopuła Bazyliki Św. Piotra naprawdę zapadają w pamięć.
Nasza kolacja składała się menu degustacyjnego, które zawierało 9 pozycji. Obsługiwało nas kilku kelnerów ( sama nie wiem ilu dokładnie). Był kelner od zmieniania serwet, od serwowania wody, sommelier ( doradzał nam wino do każdej potrawy),kelner, który zmieniał nam sztućce. Powiem Wam ,że momentami nie nadążałam za nimi, kto był przed chwilą, a kto przyszedł teraz. Totalny zawrót głowy. Wystrój wnętrz bardzo gustowny, stonowany, żadnych udziwnień ani fanaberii. A jedzenie? zapytacie. To już osobny temat. Jedzenie, w tej restauracji to jak wejście na wyższy poziom w jakieś grze. Nie umiem opisać tych smaków, bo nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką kuchnią. Tu mieszały się smaki, były po prostu jak niebiańska rozkosz. Do teraz czuję smak i delikatnie rozpływające się na języku ciasto pierożków tortellini. To tutaj po raz pierwszy ( mam nadzieję, że nie ostatni) spróbowałam świeżych trufli. Podszedł do mnie kelner z taką mini tareczką i zaczął ścierać na mój makaron aromatyczne i jakże pyszne trufle. Przyznam się Wam, że czułam się tam jak w jakiejś innej rzeczywistości, świat się zatrzymał, był inny. Miał inny wymiar. Wymiar jakiejś bajki. Po prostu bajki. Od tamtej pory powiedzenie " czułam się jak w bajce" ma znaczenie prawdziwe i kiedy chcę przenieść się do innego świata, wspomnieniami wracam do tamtej właśnie wizyty. Wizyty w La Pergoli.
Kończąc ten post chciałabym życzyć i Wam odkrycia swojej osobistej bajki:-).
Link do strony restauracji
"La Pergola" w liczbach:
- Karta win (a raczej książka) to pozycja, która liczy 53 tysiące win z różnych zakątków świata,
- 29 rodzai wód mineralnych
- kolacje są od wtorku do soboty od 7.30 - 11.30 (wieczorem)
- na sali jest dosłownie kilka stolików (większe i mniejsze)konieczna rezerwacja
- szef kuchni Heinz Beck od 1994r.
Resturacja " Zaklęty Czardasz" Katowice w przygotowaniu
Już niedługo pojawi się tu opis restauracji z kuchnią węgierską.
poniedziałek, 14 października 2013
Mielona wołowina z tortillą
Ten przepis dedykuję głodnym Meksykanom, ale nie tylko:-. Bardzo go lubię, ponieważ nie jest nudny ani czasochłonny. Zawdzięczam go jednej z moich ulubionych guru kulinarnych Nigelli, a właściwie jej książce "Przepisy z serca domu". Więc przepis ten można wręcz rzec, jest banalnie prosty. Świetnie nadaje się na różnego rodzaju sytuacje typu: dzwoni telefon, okazuje się, że to nasza dawno niewidziana koleżanka/ jakaś para znajomych wpadała na genialny pomysł, że są w pobliżu i wpadnie/ wpadną niedługo. Tak na marginesie nie znoszę takich wizyt, jak w lodówce pusto. Ale właśnie tym przepisem można wybrnąć, jest tylko jeden warunek. Jaki? sklep mięsny w pobliżu, a w nim wołowina:-). Więc zaczynamy. Kiedy już zziajane/zzjajani wpadamy do domu ( piszę tak, bo mam nadzieję, że czytają mnie też faceci:P) z naszą cudowną, soczystą wołowiną ( tak ok.0,5 kg) przystępujemy do działania. Składniki podaję na 4-8 porcji w zależności od apetytu:-) Potrzebujemy jeszcze:
- seler naciowy pokrojony w kawałki
- 2 obrane ząbki czosnku
- 2 cebule, obrane i przekrojone na pół
- 2 marchewki pokrojone na kawałki, obrane
- trochę cukru trzcinowego
- 1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego (cóż za ilość:P )
Jeśli chcemy dodatkowo sos ( a chcemy na pewno) to musimy przygotować jeszcze:
- 1 puszkę ( 400g) pomidorów
- 1 puszkę wody
- 2 łyżki cukru trzcinowego
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- sos 3 łyżki sosu Worcestershire
- świeżo starty ser do posypania czipsów ( tutaj pozostawiam do wyboru - ja stosuję cheddar, tak jak w oryginale)
Podajemy z czipsami tortilla albo w bułkach do hamburgerów. Ja robiłam obydwie wersje, więc co wybierzecie to już kwestia gustu.
Najpierw w blenderze/ mikserze/malakserze (co kto ma) miksujemy seler, czosnek , cebule i marchewki. W międzyczasie rozgrzewamy olej na patelni albo innym naczyniu z grubym dnem i wkładamy zmiksowane składniki, niech się tam nam duszą tak ok.20 min aż zmiękną. Później mieszamy płynne składniki( pomidory w puszcze, woda, sos, przecier pomidorowy) z dwiema łyżkami cukru trzcinowego w dzbanku. Do naszych duszących się warzywek dodajemy nasz zmielone ziele angielskie i znów cukier trzcinowy. Następnie ląduje nasza królowa. Wołowina oczywiście:-). Rozdrabniamy ją widelcem, aby dobrze się połączyła z warzywami. Chwilę smażymy aż mięso nie będzie krwisto czerwone, tylko zmieni kolor na szary. Późnej, hyc nasz dzbanek z sosem na patelnię, przykrywamy i ustawiamy na małym ogniu. Pozostawiamy na 25 minut.Teraz możemy zrobić co tam mamy do zrobienia wypić kawę, przeczytać posta na moim blogu:-), polajkować coś na fejsie), albo siebie zrobić na bóstwo. No chyba , że jesteśmy przypadkiem męskim:P. Jeśli podajemy naszą wołowinę z czipsami to musimy jeszcze rozgrzać piekarnik do 200 st.C i na blasze porozrzucać czipsy, i posypać serem. Czipsy się podpieką a ser rozpuści. Uważajmy tylko, aby ich nie spalić:-) Powinno nam to zająć 5 -10 min. Zależy od piekarnika. Jeśli wybierzemy wariant z bułkami do hamburgerów to w zasadzie czekamy aż wołowina się poddusi i ładujemy ją do naszych buł. I to wszystko. Przyznam, że bardziej zmęczyłam się pisaniem tego posta, niż robieniem tego dania:-). Serio, mówię Wam. Mogę jeszcze Wam podpowiedzieć, że fajnie jest taką potrawę przygotować też np. organizując jakieś spotkanie tematyczne. Np. mamy mieć gości i wymyślamy sobie, że to właśnie kuchnia jakaś tam będzie tematem przewodnim. Możemy do tego dopasować kolorystycznie dodatki np. do flagi danego kraju, alkohol, muzykę, ba możemy nawet pokusić się o puszczenie jakiegoś filmu jeśli pozwoli nam na to charakter spotkania. Bo jedzenie to czysta przyjemność, pamiętajmy tym!
Sól. Pojedynek na...........
No właśnie na co? Dzisiaj chcę sprawdzić, że rzeczywiście każda sól to zło, wszędzie trąbią :ogranicz spożycie soli, sól powoduje nadciśnienie etc.., mnie już boli głowa o tego wszystkiego, więc zabawiłam się w detektywa i sama spróbuję znaleźć rozwiązanie na to pytanie.
Sól morska powstaje w wyniku odparowania wody morskiej,jest nieoczyszczona, w związku z czym ma ona bardzo dużo mikroelementów w swoim składzie.Są to m.in:magnez,jod, lit, selen, zawiera też sód, ok.40% składu. Jest gruboziarnista Okazuje się jednak, że wcale nie jest zdrowsza od tej kuchennej.Czemu? Tworząc ten post przeczytałam kilka artykułów odnośnie różnic pomiędzy solą morską a kuchenną. I wiecie co? Okazuje się, że poza tym, że są one inaczej uzyskiwane, mają inną konsystencję, to wpływ na organizm jest taki sam. Sól kuchenną wydobywa się z podziemnych złóż, a następnie oczyszcza chemicznie.Czasem dodaje się substancje przeciwzbrylające oraz wzbogaca w jod. Więc tak naprawdę nie ma znaczenia czy wybierzemy sól morską czy kamienną. Ta morska jest droższa ,można jej użyć jeśli chcemy uzyskać odmienny smak potrawy. A kuchenna króluje na naszych stołach i w naszych potrawach.Jeśli chodzi o mnie korzystam zarówno i z morskiej i z kuchennej, ale w rozsądnych ilościach:-). W swojej kuchni używam bardzo dużo ziół, suszonych i świeżych. Od jakiegoś czasu ograniczyłam rzeczywiście solenie, a lubiłam dość mocno przyprawione rzeczy. Na początku muszę przyznać było ciężko, ale teraz już mój organizm przestawił się i jest ok. Zatem, jeśli solisz rób to z głową!:-)
Na zdjęciu widzimy po lewej stronie sól kuchenną, po prawej morską.
Oliwa zawsze sprawiedliwa
Dużo ostatnio się mówi o dobroczynnym wpływie oliwy na nasz organizm. Że ma wit. E i A ( naturalne przeciwutleniacze), różnego rodzaju kwasy (palmitynowy, oleinowy, stearynowy) i wiele innych, ale o nich nie będę pisać, bo to wszystko możecie poszukać w internecie. Chciałam pokazać Wam oliwę, którą ja używam w kuchni. Odkryłam ją na targach Polagra w Poznaniu i przyznam szczerze, że tak mi zasmakowała,że od razu po powrocie do domu: bach do internetu, poszperałam ,znalazłam sklep i ją kupiłam. Jest do oliwa hiszpańska Masia El Altet.Drzewa oliwne, z których wytwarzana jest oliwa mieszczą się w Parku Naturalnym Sierra de Mariola:-. Muszę Wam powiedzieć, że jakoś wcześniej nie mogłam natrafić na dobrą jakościowo oliwę w naszych sklepach typu Tesco,Real. Chodzi mi tu przede wszystkim o oliwę taką, którą można spożywać na surowo, z bagietką jako przekąskę, . Ta nadaje się do tego znakomicie, stosuję ją też do sałatek, albo do polewania potraw już na talerzu.Fajnie też jest dodać ją też na koniec duszenia mięsa, czy też warzyw. Smażyć na niej nie smażyłam, chociaż ze względu na to ,że ma dość wysoki poziom spalania można to robić ale trzeba pamiętać, aby nie przekroczyć temperatury 220st. C. Zresztą szkoda mi jej, ze względu na to ,że do smażenia stosuję inną ( jest na zdjęciu w poście o żurku) a poza tym cena butelka na zdjęciu kosztowała mnie 65zł, to trochę dużo, ale warta jest swej ceny. Jeśli chodzi o smak jest po prostu wyborna! Ma cudowny dość zdecydowany aromat. Po przełnięciu lekko piecze w gardło, ale naprawdę lekko.Jest aksamitna, idealnie komponuje się z chrupiącą bagietką i oprószoną solą morską. Jeśli nigdy nie próbowaliście takiego połączenia zachęcam do wypróbowania takiego smaku. Zaskoczy Was jak taka prosta rzecz może być smaczna, a jednocześnie lekka. Podstawa jednak to dobra jakościowo oliwa, a ta jak najbardziej się do tego nadaje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)