poniedziałek, 30 września 2013

"Ariel" w Krakowie

Szalom! Tym niezbyt oryginanym powitaniem rozpoczynam niezwylke subiektywną relację z naszej wizyty w restauracji "Ariel" na krakowskim Kazimierzu.
Dlaczego akurat tu? Z banalnej przyczyny - żeby spróbować kuchni żydowskiej u żydów a nie pseudo-żydowskiej u chińczyka/hindusa/turka.

Lokazlizacja

Restauracja mieści się przy ulicy Szerokiej. Jest to główna ulica Kazimierza, stąd trafienie do "Ariela" nie wymaga dogłębnego studiowania topografii miasta. Warto tu jednak zaznaczyć, że, mimo bezpośredniego sąsiedztwa głównego deptaku, w restauracji panuje przyjemny spokój. Swoją drogą - Szeroka to nie Shibuya. Nie ma tu wielkiego gwaru i tłumu turystów chodzących po sobie nawzajem. Z zewnątrz lokal wygląda raczej skromnie - kamienica, ot, jedna z wielu, kilka stolików w tzw. ogródku i duży szyld zdradzający, że to właśnie tutaj. Wejście do restauracji przyzdobione jest kwiecistą pergolą. Zimą oczywiście może być nieco mniej kwiatów (my byliśmy tu latem).
Wystrój

Weszliśmy na dziedziniec. Ciasno, ale przytulnie. Mnóstwo kwiatów i bardzo przyjemmne oczko wodne z żywymi żółwiami tworzą bardzo ciepłą atmosferę. Kilka stolików ustawionych dość ciasno daje uczucie kameralności ale też lekkiego harmidru. Krzątający się tu i ówdzie kelnerzy dopełniają obrazu tętniącej życiem, ale jednocześnie spokojnej restauracji. Weszliśmy z ciekawości do środka budynku. Wystrój bardzo tradycyjny (oczywiśce mowa tu o tradycji żydowskiej). Mnóstwo zdjęć i obrazów na ścianach, skrzypiąca podłoga, białe, koronkowe obrusy... Biorąc pod uwagę pogodę oraz ogólne wrażenia estetyczne zdecydowaliśmy się zająć stolik na dworzu. Przy okazji stolik nasz graniczył z tzw. rollbarem. Przypadek? ;) Przyjemne miejsce do odpoczynku po całym dniu na zatłoczonym do granic absurdu Starym Mieście.

Jedzenie i obsługa

Miły Pan kelner, typowy fachowiec, z lekkością opowiadał o poszczególnych daniach żydowskich z oferty "Ariela". Mówił to po raz niezliczalnie wtóry, ale zachowywał lekkość i świeżość wypowiedzi a nie znudzenie i przygnębienie "kolejnym klientem" jak to miało miejsce innym lokalu w Krakowie (ale o tym podczas kolejnego spotkania). Po dyskusjach trójstronnych dokonaliśmy wyboru dań które dostąpią zaszczytu bycia przez nas spożytymi. Na początek "Koszerna" dla rozbudzenia apetytu. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że do "Ariela" trafiliśmy, niestety, najedzeni. Stąd naszej wnikliwej, w pełni fachowej i bezsprzecznie jedynej słusznej ocenie poddaliśmy relatywnie niewiele dań. Jak na nasze możliwości wręcz mało.

I tak, po kolei:

- gęsie szyjki nadziewane wątróbką - bardzo gęsie, nieco suche, ale pełne smaku, dobrze wypieczone, świeże, oszczędnie przyprawione. Farsz wyrazisty, mocno wątrobowy, aromatyczny, nieco jałowy. Czysty smak gęsiny. Dla miłośników tych ptasząt - bardzo poprawne danie, dla gesio-niechętnych - fuj! Mnie osobiście smakowało.

- kugel ziemniaczany - rodzaj babki ziemniaczanej z cebulą i mąką macową. Syte jak diabli. Ciężkie. Takie trochę danie dla zapchania żołądka. Ja - klasyczny mięsożerca, uważam, że jest to nie do przyjęcia, ale dla miłośników potraw z ziemniaków z pewnością danie właściwe i smaczne.

- pascha - potrawa wielkanocna pochodzenia północno-rosyjskiego. Podstawą jest mleko i jajka - symbole odradzającej się wiosną przyrody oraz produkty silnie nacechowane w religii chrześcijańskiej z dodatkiem symboli bogactwa i dobrobytu czyli cukru i bakalii. No i znowu - ciężkie, bardzo ciężkie, kawałek można zjeść, ale bez przesady. Słodkie i to wyjątkowo. Taki trochę ulepek. Jednak to pascha - ma taka właśnie być. Tu już raczej mówimy o tym czy ktoś lubi paschę jako taką czy też nie, bo u "Ariela" fan tego dania będzie usatysfakcjonowany.

Na odchodne

Na koniec konsumpcji poprosiliśmy o rachunek. Nasze dobre wychowanie nakazuje tak robić każdorazowo na koniec wizyty w każdej restauracji (fast-food to nie restautracja i koniec, a to dlatego, że płaci się przed jedzeniem :P). Zaskoczenia nie było - kwota do zapłaty była w pełni akceptowalna, wręcz przeciętna. Ni to dużo ni to mało. Ot, uczciwie. No dobra - nie pamiętam ile zapłaciliśmy, ale serio - nie zaszokował nas ten rachunek.

Podsumowanie

Lokal w atrakcyjnym miejscu, czysty, przyjemny ze świetną, pomocną i fachową obsługą (pozdrowienia dla Pana przy roll-barze). Dania wydawane sprawnie i dość szybko. Stosunek jakość / cena - bardzo dobry.
Do dnia dzisiejszego niewyjaśnione zostają powody wyboru tak ciężkich dań przy naszych pełnych żołądkach. Następnym razem pójdziemy tam głodni i spróbujemy ciut lżejszych potraw. Ale pójdziemy, a to już o czymś świadczy :)
Tutaj odnośnik do strony restauracji

niedziela, 29 września 2013

Włoskie klimaty w Krakowie


Tak jak pisałam we wcześniejszym poście dziś przekonacie czy moja noga postanęła we włoskiej "Chianti". Będąc w Krakowie zwiedzaliśmy bardzo dużo,ponieważ jesteśmy z grupy osób, które lubią spędzać czas aktywnie. Najchętniej oglądając i podziwiając niezapchane tłumem ludzi uliczki, kościoły, muzea. Powoli, aby nacieszyć oko tym, co było kiedyś, zatrzymać się i pomyśleć, zatracić w chwili. Po takim zwiedzaniu ,wiadomo kiszki marsza grają, więc trzeba zrobić przystanek i chwilę odsapnąć. My szukając właśnie miejsca, gdzie możemy nie tylko coś dobrego zjeść, ale i dać wytchnienie naszym stopom:P trafiliśmy do " Chianti", która znajduje się w samych Sukiennicach. Przechodziliśmy obok, a ja nie mogąc już dalej zrobić żadnego kroku postanowiłam :jemy tutaj. W związku z tym ,że lubimy włoską kuchnię ucieszyliśmy się tym bardziej.
Dla dzieci zamówiliśmy pizzę ( spory wybór)a dla siebie kilka fajnych i ciekawych dań. Pizza była włoska:-) i bardzo smakowała starszej latorośli, a to już wielki plus:-)Wiadomo, że niektóre restauracje tylko w nazwie mają włoską pizzę, która nic wspólnego z nią nie ma. Ta miała i to dużo. Pyszne, cienkie, chrupiące ciasto i wyśmienite składniki. Smakowała jak ta, którą jedliśmy w rzymskich trattoriach. Ja zdecydowałam się pierwszy głód zaspokoić plastrami polędwicy wołowej z kremem na bazie sosu Worcester z rukolą i serem grano padano. Później była zupka rybna (adriatycka), a główne danie to polędwica wołowa a dokładniej stek , w sosie z zielonego pieprzu. Niebo w gębie!.
Mój luby natomiast upatrzył sobie zupę toskańską (pomidor, boczek, cebula, pietruszka i tymianek)
a na drugie danie złowił doradę pieczoną w ziołach. Cóż mogę powiedzieć o naszym obiedzie? Było bardzo, ale to bardzo smacznie i włosko, co jest dużym pozytywem. Jedzenie rzeczywiście przygotowane wg włoskich receptur, po prostu było to czuć. Ale nie można się dziwić, w końcu sam Włoch prowadzi tą restaurację.Do tego atmosfera tego urokliwego miejsca. Nie dość, że piękny widok dookoła, krakowski rynek tonął w zachodzącym słońcu, gwar ludzi, trzepot gołębich skrzydeł, sprawiał , że chciało się tam zostać na dłużej. Jedyne czego nie możemy ścierpieć to, to że nie mieliśmy okazji spróbować świeżych muli. Dostępne one były tylko w niektóre dni tygodnia, a my jak na złość byliśmy w ten, w którym ich nie serwują. Ale jak to mówią: nic straconego, będąc mam nadzieję w przyszłym roku w Krakowie na pewno odwiedzimy " Chianti" ponownie.
Ogromnie podziękowani dla pani kelnerki, która nas wtedy obsługiwała. Bardzo kompetentna, sympatyczna , interesowała się czy wszystko nam smakuje, widać, że zna się na tym co robi,naprawdę wielki plus.
Niestety, nie mam zdjęć potraw z tego obiadu ( nawet sama nie wiem dlaczego) jest tylko jedno na zdjęcie, na który widać jak wnikliwie studiuję menu :-). Cóż, wstawię chociaż to.
Kończąc już, chcę powiedzieć ,że nie tylko jedna moja noga przekroczyła próg tej włoskiej restauracji, ale dwie i muszę przyznać, że był to świetny wybór!. Polecam i dla tych co lubią włoską kuchnię ale i dla tych co chcą dopiero jej spróbować.
Tutaj link do strony restauracji

sobota, 28 września 2013

Kraków cd.


Kochani, w następnym poście dowiecie się czy przekroczyłam próg restauracji " Chianti"

Oraz czy żydowski " Ariel" wybielił nasz portfel? Zapraszam już niedługo do lektury!

Żurek mojego autorstwa:-)

Żurek mojego autorstwa:-)


Kiedy mój mąż (nazwijmy go na potrzeby tego postu Robert:P) dowiaduje się, że na obiad będę gotowała żurek jest w siódmym niebie. Zamienia się w małe dziecko, które czeka aż pierwsza gwiazdka zabłyśnie na niebie. Serio. On uwielbia, wręcz kocha żurek. Ja zresztą też, może nie już tak entuzjastycznie jak on, ale lubię go jeść a jeszcze bardziej gotować, bo to prosta i szybka zupa, w sam raz gdy nie mamy dużo czasu na przyrządzenie czegoś ciepłego, a nasz brzuch domaga się jedzenia.Tu i teraz. Natychmiast.
 Żurek jak to żurek, różne może mieć dodatki. Każdy robi go po swojemu, jak mu tam pasuje. Jedni robią go z kiełbaską, inni z jajkiem , spotkałam się też z dodawaniem grzybków. Otóż z moim żurkiem sprawa ma się tak. W moim garnku gotuje się go tylko z kiełbaską, najlepiej białą. Natomiast na talerzu często ląduje się jeszcze w nim kawałek białego, pokruszonego sera. Wiele osób dziwi się, gdy im mówię, że jem żurek z białym serem ( w końcu są dziwniejsze rzeczy ale spoko:-) ). Dziwne jest dla mnie z kolei to, że Karol ( mój starszy syn) uwielbia do żurku dodawać jeszcze pokruszony chleb. Robi się z tego taka paćka, ale jeśli mu ona odpowiada i je ( a niestety Karol to ciężki przypadek do jedzenia, oj ciężki:P ) to mi w to graj.
Poniżej podaję przepis jeśli ktoś chciałby spróbować mojego żurku.

  • Żurek (to oczywiste:-) ) ja tutaj użyłam żurku, który znalazłam ostatnio w Almie i szczerze przyznam, że teraz tylko jego używam,aczkolwiek wcześniej używałam takich tradycyjnych w płynie. Ten ma bardzo gęstą konstystencję, pierwszy raz jak go otworzyłam myślałam, że coś z nim jest nie tak. Nie toleruję natomiast żurku w proszku, zresztą żadnej z zup w proszku nie lubię i nie używam.




  • Biała kiełbaska -  najczęściej ją obgotowuję i na wywarze dalej przyrządzam zupę, ale dziś kielbasę pokroiłam w kawałki i przesmażyłam razem z czosnkiem.
  • Ziemniaki - kilka sztuk pokrojonych w kostkę ( przeciętnie tak 5 szt. kroję)
  • Przyprawy -  majeranek; daję go dość sporo, sól, czosnek, trochę pieprzu. Nie używam natomiast cebuli,bo wspomniany wyżej Karol jej nie toleruje. W ogóle.
  • Jogurt naturalny - do zabielenia na koniec
  • Oliwa - odrobina do spryskania patelni
  • Sposób przyrządzenia
    Prosty i łatwy:P
    A tak na serio. Zaczynam od pokrojenia ziemniaków, kiełbaski i czosnku. Następnie przesmażam na oliwie czosnek, dodaję kiełbasę i chwilę smażę na patelni aż nabierze ładnych kolorów. Kiełbasa oczywiście, nie patelnia:P
    Widzimy tu piękną gamę kiełbasianych kolorków:-)
    W międzyczasie ziemniaki trafiają do garnka  razem z majerankiem. W związku z tym, że ja dość śmiało używam różnych przypraw w tym i także majeranku, wywar ten ma kolor dość niezachwycający dla naszego oka. To taka brudna,stawowa woda, przynajmniej jak dla  mnie. Następnie, gdy ziemniaki się już prawie ugotowane, łączę je z kiełbaską.
    Wiem, wiem zdjęcie jest straszne, ale nie dość że były ciężkie warunki;zupa parowała:-) to jeszcze muszę dużo się nauczyć odnośnie fotografowania
    Później dodaję do tego żurek, sól i pieprz. Co do żurku - daję go  w zależności od tego czy gotuję go na jeden dzień, dwa, w dużym czy mniejszym garnku. Ale to chyba wiadomo. I  w zasadzie to wszystko. Aaa zapomniałabym jeszcze o jogurcie:-) Nauczyłam się używać jogurtu zamiast śmietany od jakiegoś już czasu i muszę przyznać, że nie widzę żadnej znaczącej różnicy.


    Życzę Wam zatem smacznego!

    Żurek mojego autorstwa- mmm pycha:-)


piątek, 27 września 2013

Stara Zajezdnia by DeSilva w Krakowie


   W lipcu podczas naszego urlopu byliśmy m.in. w Krakowie. Wiadomo, że dawna stolica Polski słynie z wielu interesujących lokali, w których serwują dania kuchni polskiej i międzynarodowej. Czasu nie było dużo, a odwiedzić chcieliśmy sporo. I to całkiem. Ale wiadomo jak to bywa z czasem i z dziećmi:-), a przede wszystkim z nimi, więc nasz plan maksimum skurczył się do minimum.
 Zatem odwiedziliśmy : "Starą Zajezdnię De Silva" w Krakowie ( ciekawe miejsce na lokal i przepyszne dania),restaurację żydowską "Ariel", restaurację Pani Magdy Gessler" Marcello",włoską restaurację  "Chianti" i słynnego już "Wierzynka". Ale o tych restauracjach w kolejnych postach. Dziś streszczę pokrótce Starą Zajezdnię.
Otóż "Stara Zajezdnia" to rzeczywiście zajezdnia - tramwajowa, przerobiona na lokal gastronomiczny. Może służyć również za salę na jakieś większe spotkania, specjalne imprezy, bo jest dużżaaaa,a wręcz wielka. Jak to zresztą zajezdnia:-). Poniżej są zdjęcia, więc sami możecie sprawdzić. Co do jedzenia - spory wybór, ceny niewygórowane a porcje:-) Hmm wielkość talerza z frytkami i kurczakiem nas zaskoczyła, wręcz wprawiła w osłupienie. Rzec można - smacznie i niedrogo. Kelner, który nas obsługiwał, był bardzo  pomocny i sympatyczny. Rzeczą, która załuguje jeszcze na wielki plus było to, że "Stara Zajezdnia" ma swój mini browar. A piwo w nim - wyśmienite! Cud, miód, orzeszki:-)
Jedno z ciekawszych dań jakie jedliśmy dotychczas to zupa/chłodnik z pomidora z dodatkiem arbuza i melona. Wiem, że dziwnie brzmi i wydaje się niejadalne, ale smak był ciekawy i intrygujący. Jeśli będziecie mieli okazję tam być to zapraszam do spróbowania:-) Myślę zatem, że warto odwiedzić "Starą Zajezdnię " i Was do tego zachęcam:-)
Tutaj link do strony restauracji http://www.starazajezdniakrakow.pl/
Widok na część zajezdni.U góry są jeszcze stoliki, także można podziwiać salę z wyższej perspektywy.
Tutaj widać bar i górną część sali.



 Tu na zdjęciu prezentuje się duża porcja kurczaczka, bardzo pysznego zresztą:P
 Moja przystawka - carpaccio wołowe z parmezanem i sosem trufowym. Niebo w gębie! Ja wprost uwielbiam carpaccio<3
Sznycel cielęcy z sałatką ziemniaczaną i pomidorkami cherry -  wybór Roberta; słuszny zresztą jak się okazało.


Kocham gotowanie

<a href="http://kocham-gotowanie.blogspot.com"><img src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Hag_LijC4n3Mxo0oh-4od_SuEGvRg2lZejiKBx4XjIi_wwjfXl3tuitwEas_8D65W87YSrxuxFOMqEoUhG5XD_MAVmEELobWUkRF7hmUldf0s_nzosLtjHZ6tUvxdahALs_MfMGarWE/s1600/kocham-gotowanie.gif" alt="Lista Blogów Kulinarnych" /></a>

Odliczanie do.....

W związku z tym, że na początku listopada, a dokładnie 8-ego wylatujemy do Maroka myślę, że już czas powoli rozpocząć odliczanie:-). Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam odliczać pozostały czas do jakiegoś wydarzenia. Czasem nawet mi się wydaje, że bardziej to lubię od samej przyjemnośći wyjazdu hehe. A tak serio; ja zacznę odliczać pozostałe dni, a w międzyczasie może znajdzie się ktoś kto już był w Maroku, ktoś kto podzieli się swoimi przeżyciami, może nawet opowie jakąś ciekawostkę związaną z jego wyjazdem. Poleci fajne miejsce do zwiedzenia, zarekomenduje ichniejszą knajpkę. Czekam na podpowiedzi:-)
Tak więc do wyjazdu pozostało jeszcze - 42 dni:-)

Na sam początek;-)

Często się mówi, że najtrudniej jest zacząć. Coś w tym porzekadle jest, coś co powoduje czasem nasz marazm, niechęć czy też zwykłą obawę przed czymś czego nieznamy, nie wiemy czego się spodziewać czy też najzwyklejszą rzecz jaką jest nasze lenistwo;-).Uwielbiam podróżować i zwiedzać a do tego dobrze zjeść:P. Od zawsze chciałam stworzyć swojego rodzaju pamiętnik gdzie będę mogła dzielić się z innymi swoimi przeżyciami, emocjami, czasem coś doradzić innym. Mam nadzieję, że ten blog pomoże mi w tym a jednocześnie z jego pomocą poznam ludzi, którzy mają podobne pasje i zainteresowania.