wtorek, 20 października 2015

UWAGA!!! Zmiana adresu bloga

Moi drodzy ponieważ postanowiłam się przenieść na inny serwer zapraszam Was w dalszą podróż razem ze mną. Mam nadzieję, że nadal będziecie mi towarzyszyć w zwiedzaniu i odkrywaniu nowych smaków. ZAPRASZAM NA Zwiedzam Kulinarnie. Do zobaczenia!
Dziękuję za to, że tutaj byliście ze mną i liczę na Waszą obecność pod nowym adresem:-)

niedziela, 5 stycznia 2014

Pancakes w stylu amerikan


Od dawna chodziły za mną te przepyszne naleśniczko-placuszki. Ale zawsze coś innego lądowało podczas naszego niedzielnego śniadania. Czemu niedzielnego? bo tylko wtedy mamy czas aby z Robertem i Karolem wspólnie coś zjeść. W tygodniu wiadomo ciągle gdzieś gonimy. Ja najczęściej z Karolem do szkoły:-) a Robert do pracy. Szymonek nigdzie nie gna, bo jest jeszcze za mały. No chyba, że z nami w wózku:P.
Nagle wczoraj mnie olśniło. Chcę pancakes! W pierwszej chwili się przeraziłam, bo ostatnio jak na coś miałam straszną ochotę to okazało się, że jestem w ciąży. Narazie jednak nie planowałam trzeciego dziecka, więc zaniepokoiło mnie to:-). Na szczęście to tylko była kulinarna zachcianka, którą postanowiłam zaspokoić. Znalazłam kilka przepisów w necie, część z nich była z dodatkiem mleka, część z maślanką. Niestety, nim znalazłam przepis chwilę wcześniej wypiłam resztki maślanki,więc zdecydowałam, że będą pancakes-y z mlekiem. Przepis podejrzałam u Cookies Hunter i postanowiłam skorzystać.
Podaję składniki ( na ok. 7 sztuk).
- szklanka mąki pszennej
- 2 łyżki cukru
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 1 jajko
- 1 szklanka mleka
- 2 łyżki oleju (ale nie do smażenia!)

Smażymy na masełku:-)


Zaczynamy: w jednym naczyniu mieszamy składniki mokre, w drugim suche. Następnie łączymy razem: suche dodajemy do mokrych i mieszamy. Trzeba pamiętać, żeby mieszać dość szybko i nie robić tego mikserem tylko najzwyklejszą łyżką. Następnie rozpuszczamy masło na patelni i smażymy. Wylewamy po 3 łyżki ciasta i czekamy, aż na powierzchni zaczną pojawiać się pęcherzyki powietrza oraz gdy brzegi będę robić się suche. Wtedy bach na drugą stronę delikwenta i znów czekamy. Kiedy go odwrócimy zacznie nam on troszkę rosnąć, to normalne. Po usmażeniu wszystkich sztuk układamy je na sobie i polewamy czym tam chcemy. Oczywiście orginalne są podane z syropem klonowym, co nie oznacza, że nie możemy użyć innych substancji płynnych czy też półpłynnych:-). Pamiętajmy, że w gotowaniu możemy a nawet musimy czasem oprzeć się na swojej własnej inwencji twórczej. Smacznego!

sobota, 4 stycznia 2014

Restauracja "Ganesh" w Płocku

   Moi drodzy ostatnio szczęście mi dopisuje. Nie dość, że testowałam niedawno dania w restauracji "Browar Staromiejski" w Toruniu to teraz miałam okazję znaleźć się w indyjskiej restauracji " Ganesh" w Płocku. A wszystko to dzięki portalowi "Uroda i zdrowie", który to ogłosił akcję " Blogerzy smakują".
Dziękuję Wam bardzo:-).
Otóż jakoś tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie miałam sposobności raczyć się kuchnią indyjską, więc bardzo ucieszyła mnie ta wizyta. Restauracja "Ganesh" znajduje się w galerii "Wisła "w Płocku. Aby tam dotrzeć( ja jestem z Włocławka więc jechałam tam samochodem) wyszukujemy w nawigacji galeria "Wisła" ul.Wyszogrodzka 144.  Wjeżdżamy schodami na samą górę, tam gdzie znajdują się przeróżne knajpki z jedzeniem i bez trudu odnajdujemy naszą indyjkę. Wystój, jak to wystrój w takich miejscach, wiadomo. Nie oczekiwałam tutaj pięknej porcelany czy też krzeseł wyściełanych atłasem. Było czysto i to najważniejsze w tak przepełnionych miejscach.
Gdy dotarłam do lady, aby zamówić jedzenie przywitała mnie niezwykle miła i uśmiechnięta dziewczyna, która cierpliwie tłumaczyła mi po kolei ichniejsze dania, co z czym się je i w ogóle.Bardzo fajną rzeczą, która niezwykle mi się podobała i która jest zastosowana w "Ganeshu" to gotowanie na oczach klientów. Przez cały czas widziałam dwóch  hindusów ( bardzo sympatycznych zresztą), którzy cały czas na moich oczach przygotowywali pyszności. Nie była to jakaś kuchnia a`la indyjska tylko naprawdę kulinarne specjały prosto z Bombaju:-).
Przyznam szczerze, że najadłam się ( wręcz bym mogła powiedzieć nażarłam - nie powiem jak co:-) do syta. Pierwszym smakołykiem był serek indyjski - Paneer Tika (8zł). Jest to serek marynowany w sosie jogurtowym. Jest on podany w formie szaszłyka , przekładany warzywami - pomidorami, cebulą i papryką.
Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu byłam tak zdziwiona smakiem papryki, że aż trzykrotnie pytałam kucharza czy aby na pewno rozmawiamy o tej samej papryce. Niesamowity smak. Naprawdę. Prędzej dałabym sobie rękę uciąć niż bym powiedziała, że to papryka,  ot taka zwykła zielona. A jednak. Można? Można:P.
Kolejną ciekawą i smaczną rzeczą była zupa z baraniną. Owa zupa bardzo w smaku przypominała mi nasze rodzime flaki.Lekko galaretkowata. Pikantna, przyjemnie drażniła moje kubki smakowe.Delikatnie paliła mnie w przełyk i usta, aczkolwiek nie było to nic nieprzyjemnego.
Teraz czas na cieciorkę indyjską w sosie cebulowo - pomidorowym czyli po indyjsku  Punjabi Chana Masala( 18zł). Wcześniej tzn. przed wizytą w Maroku nigdy nie jadłam cieciorki i jakoś nie pragnęłam tego robić. Jakoś nie czułam takiej potrzeby. Jednak jak wiadomo, jak się czegoś spróbuje i nam zasmakuje później próbujemy odtworzyć smaki, które są nam bliskie. Tak samo rzecz ma się z cieciorką. Ta w "Ganeshu" swoim smakiem przywołała w mej pamięci obrazy z cudownej wyprawy do Maroka. Była ona bardzo curry, sos pomidorowy był z pomidorów a nie z koncentratu. Ogólnie rzecz biorąc bardzo mi ona smakowała.
Dodatkiem do dań były placki Naan. Jeden był z maki pszennej czyli zwykły Naan ( 7zł), drugi z mąki indyjskiej Tandoori Roti (6zł).
Obydwa bardzo dobre, chociaż mi do gustu bardziej przypadł ten drugi. Czemu? Hmm, chyba tylko ze względu na mąkę, jeśli mam do wyboru jakąś inną niż pszenną prawie zawsze wybieram tą nie-pszenną. Placek był ciepły, chrupki. Idealny do rwania palcami i maczania w sosie. Służył za " wycieraczkę" do sosów, które były w daniach. Fajny zamiennik ziemniaków. I nietuczący. Ważne dla osób dbających o linię ( w tym mnie:-).Smakowitym kąskiem była też Kadai Mutton czyli baranina z papryką, cebulą, imbirem i chili w sosie curry. Mięso było dobrze przyprawione ( co zresztą jest powszechne w kuchniach gdzie używa się przypraw takich curry, kumin czy też garam masala), było kruche i bardzo smaczne. Strasznie ubolewam, że w naszej kuchni tak mało używamy baraniny, ona naprawdę jest smaczna, choć zdaję sobie sprawę że i trudno dostępna. W sosie były duże kawałki warzyw, a sam sos; hmm na jego wspomnienie ślinka mi cieknie.
Do picia skusiłam się na dwa napoje jogurtowe. Jeden to Lassi Aap ki Pasand - indyjski napój jogurtowy - ja zdecydowałam się na  smak słony. Był jeszcze naturalny i słodki. Drugi to Mango Lassi napój jogurtowy o smaku mango.
Obydwa były bardzo fajnie przyrządzone, każdy z nich był inny, ale łączyło je to , że były orzeźwiające i świetnie gasiły pragnienie.
Cóż,na koniec muszę jeszcze pozdrowić niezwykłego szefa kuchni  w tym przybytku - młodego hindusa, który jest w Polsce od 4 lat, mówi bardzo dobrze po polsku i powiedział mi ,że bardzo mu się u nas podoba i chciałby już zostać w naszym kraju, czego z całego serca mu życzę. Gotuje on fenomenalnie.
Jeśli będziecie mieć czas i okazję być w Galerii Wisła w Płocku zajrzyjcie do "Ganesha" koniecznie.
Płocka strona "Ganeshu"

P.S. Muszę tutaj się wygadać, że jak kiedyś pojechaliśmy z mężem do Gdańska i przy okazji wskoczyliśmy na taki pasaż handlowy ( nie pamiętam już nazwy) aby zaopatrzyć się właśnie w baraninę i jagnięcinę to tam było jej pod dostatkiem. Kupiliśmy nasze mięsko;bagatela -  uwaga 15 kg! Pani dała nam jeszcze upusty:-).

czwartek, 28 listopada 2013

Wspomnienia z Maroka cz. I - Agadir


    Wszystko co piękne szybko się kończy. Niestety. Tak też było i moim przypadku.Moja tygodniowa wizyta w Maroku zleciała niczym błyskawica. Była to podróż pełna ekcytujących wrażeń i emocji, niesamowitych , zapierających dech w piersiach widoków, oszałamiającej gry kolorów, zmysłowych, urzekających zapachów. Czułam się tam jak w zupełnie innym świecie, zapominając praktycznie o tym, że istnieje inne życie,które miałam tu - w Polsce. Nasza bazą noclegową i wypadową był Agadir. Spore miasto, bo liczące ponad 700 tys. mieszkańców jest miastem kontrastów. Miasto dużej biedy, bałaganu a jednocześnie widocznego bogactwa i przepychu( zwłszcza pałac królewski). Hotele  w Agadirze są usytuowane jakby na obrzeżach miasta, jest to tzw. strefa turystyczna.
        Wszystko co jest dookoła jest piękne, czyste, biel budynków bije nas po oczach, a kołyszące się zielone palmy dają nam niezwykle przyjemny cień podczas gorącego dnia. Jednak kiedy tylko znajdziemy się poza tą strefą okazuje się, że Agadir to nie tylko miasto z tysiąca i jednej nocy, ale i ,chyba przede wszystkim normalne miasto, gdzie żyją normalni, zwykli ludzie, kórzy tak samo jak my borykają się z trudami życia codziennego, pracują, dzieci ich chodzą do szkoły, a weekendy spędzają na zabawie. Chcę Wam w kilku zdaniach i zdjęciach pokazać Agadir, ukazać jego piękno i codzienność jaka nie jest pokazywana w przewodnikach. Agadir nie jest typowym miastem jak każde inne w Maroku, a to z powodu tego, że w roku 1960 miasto ucierpiało podczas bardzo silnego trzęsienia ziemi, w którym zginęło ponad 15 tysięcy osób, a ponad 20 tysięcy straciło swoje domy.Agadir to także piękna, szeroka ( 300 m) plaża w kształcie półksiężyca, którą spacerując możemy podziwiać widok na kasbę ( fortecę) z której rozpościera się panorama portu, oceanu,miasta.
Dla mnie zwiedzanie, poznawanie różnych miejsc nie ogranicza się do leżenia nad basenem z drinkiem w ręku. Owszem jest to fajne, ale mnie na dłuższą metę męczy. Wolę wsiąść w taksowkę, objechać z miejscowym taksówkarzem miejsca, jakich leżąc przy hotelowym basenie nie miałabym okazji zobaczyć. Fajnie jest wtopić się w tłum ( chociaż w tym przypadku było to trudne:-), zakosztować miejscowych potraw,poczuć atmosferę tego miejsca. Tych wszystkich emocji jakie towarzyszyły mi podczas tej wyprawy nie opowiem Wam, bo tego nie da się zrobić. Każdy musi tego doświadczyć sam. Ale myślę, że czytając i oglądając zdjęcia poczujecie chociaż przez moment atmosferę magicznego Maroka. Zatem- kochani jesteście gotowi na wycieczkę? - usiądźcie wygodnie i dajcie się porwać niesamowitej przygodzie:-)
Widok z kasby na port i wybrzeże oceanu

Port rybacki. Aż trudno uwierzyć, że niektóre z tych łódek jeszcze pływają

Taki widok to niestety codzienność
Popijając pyszną, miętową herbatkę na miejscowym souk-u ( suku) czekam aż na mojej dłoni pojawi się orientalny,pomarańczowy motyw

Niezwykle przemiły pan, z którym targowanie się było czystą przyjemnością
Taką ośmiornicę ocean wyrzucił nam prosto pod nogi:-)

Widok na fortecę. Widnieje na niej napis :"Bóg,Król,Ojczyzna"
Pięknie wygląda wieczorem, oświetlony

A to ja:-) w nowym porcie

Tutaj widzimy przepiękny okaz młodego rekina
na targu w porcie
 

Wieża jednego z meczetów w Agadirze

 

Jedne z najlepszych ostryg jakie jadłam. One naprawdę pachniały oceanem:-)

 
Dzieci idące do szkoły
 
    Na razie kończę tą opowieść, bo w końcu okaże się, że wstawiłam wszystkie zdjęcia i nie będzie nic na później:P. A już niedługo przepiękne, górskie krajobrazy i widoki jakich nigdy nie widziałam. Na rozgrzewkę wrzucam  tzy zdjęcia, aby Was zachęcić do dalszego czytania. Dobranoc, niech Wam się przyśni magiczny sen, który przeniesie Was do cudownej krainy pełnej słońca:-)
 


 

piątek, 22 listopada 2013

Browar Staromiejski Jana Olbrachta w Toruniu

   Ostatnio miałam okazję testowania dań w ramach akcji "Blogerzy smakują" organizowanej przez portal Uroda i Zdrowie. Restauracja do jakiej się udałam to "Browar Staromiejski Jan Olbracht" w Toruniu.
Lokal ten jest położony w samym centrum, zaledwie kilkaset metrów od pomnika Mikołaja Kopernika; trzeba skręcić w małą, uliczkę po lewej stronie.
Restauracja jest podzielona jakby na strefy : na samym dole jest piwnica z miejscem, gdzie można spotkać się w dużym gronie osób, wyżej są małe, intymne miejsca do posiedzenia we dwójkę, w czwórkę. Następnie klika stolików w części jakby nieoficjalnej oraz bardzo fajny pomysł - biblioteczka gdzie panuje ciekawa atmosfera.
Już od progu powitała nas uśmiechnięta pani kelnerka, która zaprowadziła mnie i mojego męża do zarezerwowanego dla nas stolika. Otrzymaliśmy menu i chwilę na zastanowienie się nad wyborem potraw.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że napewno spróbujemy produktu flagowego - jakim jest piwo warzone na miejscu. To był strzał w 10!
Piwo po prostu było genialne! Wzięliśmy zestaw degustacyjny składający z czterech porcji różnego piwa po 125 ml każde.W każdym miesiącu warzone jest inny rodzaj piwa - w tym było Ale.
Od lewej: Pils, śmietanka niefiltrowana ( pszeniczne),piernikowe,specjalne Ale

Jako przystawkę wybrałam krewetki w tempurze. Jako, że jestem fanką owoców morza nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności. Krewetki okazały się bardzo smaczne, nierozgotowane ani nie za twarde. Po prostu w sam raz na ząb.Bardzo dobry wybór do piwa. Tempura była dobrze wysmażona, chrupiąca.
.
Potem była kolej na zupy.Moim łupem padł krem borowikowy. Jak dla mnie był on za bardzo grudkowaty, aczkolwiek w smaku był dobry.Kluseczki półfrancuskie bardzo smaczne, delikatne, rozpływające się w ustach.
Robert zdecydował się jak zawsze na żurek.Został on podany w specjalnym kociołku, z dodatkami jakimi obydwoje bardzo lubimy.Z jajkiem, białą kiełbaską oraz kawałkami boczku. W smaku był bardzo dobry,choć ja preferuję nieco kwaśniejszy smak. Na duży plus zasługuje kiełbasa, która jest robiona na miejscu. Żółtka od jajek nie były sine, jak to ma się niestety w większości restauracji, a czego ja nie znoszę.

Później była kolej na danie główne. Ponieważ od pewnego czasu bardzo promuje się gęsinę, a restauracja ta posiada ją w swoim menu postanowiałam się na nią skusić.Była to gęsina po staropolsku z pierogami z kaszą i modrą kapustą.

Uważam, że był to bardzo dobry wybór. Smak gęsiny przypominał mi smak kaczki, jaką przygotowuje od czasu do czasu moja mama. Mięso było delikatne, nie trzeba było go żuć:-). Pierogi z kaszą bardzo fajne połączenie.Ciasto miękkie, elastyczne, nie czuć było nadmiaru mąki.Jedynie kapusta była dla mnie za mdła - jakby zapomniano ją doprawić.
Roberta wybór to polędwiczka wieprzowa marynowana w żubrówce, podawana z sosem grzybowym z dodatkiem placków ziemniaczanych i warzyw gotowanych na parze.
Również bardzo smaczna potrawa. Polędwiczki zostały dobrze przyprawione, były usmażone w sam raz, na szczęście nie zostały wysuszone. Placek ziemniaczany jak dla mnie idealny - chrupąiący, lekki w smaku i złocisty. Fajne ugotowane były też warzywa, często jest z nimi problem w retauracjach, są po prostu za twarde.Te tutaj nie były za twarde, ale również nie były paćką:-).
Mając jeszcze malutką część miejsca w naszych żołądkach daliśmy namówić się na deser pani kelnerce. Zazwyczaj tego nie robię, ponieważ już sama myśl o czymś słodkim mnie cofa, po takim najedzeniu się. Jednak tutaj na szczęście po deserze nie mdliło mnie. Był to kawałek ciemnego biszkoptu przełożony kremem z serka mascarpone i twarogu z dodatkiem gruszek. Całośc ładnie podana, orzeżwiająca. W smaku bardzo serowe i smaczne.Zresztą i ciasto również jest własnoręcznie robione w "Browarze Staromiejskim", jak i chleb, który jest produkowany na piwie Pils.
Ogólnie podsumowując to miejsce i kuchnię-to bardzo przypadło mi/ nam do gustu. Co ważne, panowała luźna, niekrępująca atmosfera, chociaż muszę przyznać, że ruch był bardzo duży. Zauważyłam sporo osób obcojęzycznych, co według mnie jest plusem. Jak najbardziej lokal ten to obowiazujący punkt wizyty w Toruniu oprócz pominika naszego słynnego astronoma oraz planetarium. Obsługa jest sprawna, kelnerki i osoby w barze uśmiechnięte i skłonne nam pomóc w każdej sytuacji.
Trochę jednak zasmucił mnie fakt, że nie udało mi się skontaktować z szefem kuchni, miałam jeszcze do niego kilka pytań. Jednak na moje dwa e-maile nikt nie odpowiedział, co uważam za rzecz niedopuszczalną, ponieważ skoro jest podany namiar to chyba ktoś czyta te wiadomości?.
Czy jest rzecz jaka mi tam nie podobała? Tak - jest to sposós ozdabiania talerza. Każda dekoracja była prawie taka sama; trochę kiełków i fioletowy jadalny kwiatek. Jestem raczej estetką i zwracam uwagę na takie szczegóły jak rozmazany sos, odciski palców na talerzu.Myślę, że tutaj trzeba jeszcze popracować nad estetyczną stroną, ponieważ jest ona gdzieś w tyle. Mam nadzieję, żę na następny raz jak odwiedzę to miejsce, to na talerzach będzie widać większą inwencję twórczą i wyobraźnię.
Jednakże polecam Wam " Browar Staromiejski" do odwiedzenia:-)

Tutaj link do strony restauracji:"Browar Staromiejski Jan Olbracht"

niedziela, 17 listopada 2013

Powrót

Kochani wróciłam z cudownych wczasów z Maroka, próbuję się teraz odnaleźć na nowo:-). Od jutra zabieram się do opisywania Wam tych wszystkich rzeczy i emocji jakie mnie spotkały podczas tego tygodnia. Wszystko tam było niezwykłe! A zaczęło się od testowania dań w Browarze Staromiejskim w Toruniu, lunchu w Atelier Amaro. Następnie była wycieczka do Marrakeszu poprzez góry Atlas, wizyta w marokańskim riadzie, cudowne smaki. Spróbuję Wam przybliżyć tą jakże niezwykłą kuchnię!
Targ rybny w porcie w Agadirze
Oszałamiająca zieleń w hotelowym ogrodzie
Niesamowite widoki podczas podróży do Marrakeszu
Widok na port w Agadirze
Jeden z momentów w Atelier Amaro
Mała część przypraw na miejscowym souk-u

środa, 6 listopada 2013

Atelier Amaro



To będzie dla mnie kolejne niezwykłe doznanie i doświadczenie kulinarne:-) Już jutro będę miała zaszczyt być w pierwszej w Polce restauracji odznaczonej gwiazdką Michelina. To taka nasza krajowa perełka:-). Jak tylko wrócę z wczasów podzielę się z Wami wrażeniami:-).
Dla chętnych - odsyłam do lektury o Panu Wojciechu Modeście Amaro- Modest Amaro - nie jestem restauratorem, jestem kucharzem.

Maroko - to już jutro:-) no pojutrze:P


Kochani zaniedbałam Was trochę, ale to tylko ze względu na kutrzejszy wyjazd do Warszawy a potem do Maroka:-), w końcu się doczekałam:-). Mam nadzieję, że lot minie spokojnie. Postaram się WWam jutro napsiać parę zdań nt. Broawaru Staromiejskiego, w któym miałam okazję być w sobotę. Do usłyszenia!