czwartek, 28 listopada 2013

Wspomnienia z Maroka cz. I - Agadir


    Wszystko co piękne szybko się kończy. Niestety. Tak też było i moim przypadku.Moja tygodniowa wizyta w Maroku zleciała niczym błyskawica. Była to podróż pełna ekcytujących wrażeń i emocji, niesamowitych , zapierających dech w piersiach widoków, oszałamiającej gry kolorów, zmysłowych, urzekających zapachów. Czułam się tam jak w zupełnie innym świecie, zapominając praktycznie o tym, że istnieje inne życie,które miałam tu - w Polsce. Nasza bazą noclegową i wypadową był Agadir. Spore miasto, bo liczące ponad 700 tys. mieszkańców jest miastem kontrastów. Miasto dużej biedy, bałaganu a jednocześnie widocznego bogactwa i przepychu( zwłszcza pałac królewski). Hotele  w Agadirze są usytuowane jakby na obrzeżach miasta, jest to tzw. strefa turystyczna.
        Wszystko co jest dookoła jest piękne, czyste, biel budynków bije nas po oczach, a kołyszące się zielone palmy dają nam niezwykle przyjemny cień podczas gorącego dnia. Jednak kiedy tylko znajdziemy się poza tą strefą okazuje się, że Agadir to nie tylko miasto z tysiąca i jednej nocy, ale i ,chyba przede wszystkim normalne miasto, gdzie żyją normalni, zwykli ludzie, kórzy tak samo jak my borykają się z trudami życia codziennego, pracują, dzieci ich chodzą do szkoły, a weekendy spędzają na zabawie. Chcę Wam w kilku zdaniach i zdjęciach pokazać Agadir, ukazać jego piękno i codzienność jaka nie jest pokazywana w przewodnikach. Agadir nie jest typowym miastem jak każde inne w Maroku, a to z powodu tego, że w roku 1960 miasto ucierpiało podczas bardzo silnego trzęsienia ziemi, w którym zginęło ponad 15 tysięcy osób, a ponad 20 tysięcy straciło swoje domy.Agadir to także piękna, szeroka ( 300 m) plaża w kształcie półksiężyca, którą spacerując możemy podziwiać widok na kasbę ( fortecę) z której rozpościera się panorama portu, oceanu,miasta.
Dla mnie zwiedzanie, poznawanie różnych miejsc nie ogranicza się do leżenia nad basenem z drinkiem w ręku. Owszem jest to fajne, ale mnie na dłuższą metę męczy. Wolę wsiąść w taksowkę, objechać z miejscowym taksówkarzem miejsca, jakich leżąc przy hotelowym basenie nie miałabym okazji zobaczyć. Fajnie jest wtopić się w tłum ( chociaż w tym przypadku było to trudne:-), zakosztować miejscowych potraw,poczuć atmosferę tego miejsca. Tych wszystkich emocji jakie towarzyszyły mi podczas tej wyprawy nie opowiem Wam, bo tego nie da się zrobić. Każdy musi tego doświadczyć sam. Ale myślę, że czytając i oglądając zdjęcia poczujecie chociaż przez moment atmosferę magicznego Maroka. Zatem- kochani jesteście gotowi na wycieczkę? - usiądźcie wygodnie i dajcie się porwać niesamowitej przygodzie:-)
Widok z kasby na port i wybrzeże oceanu

Port rybacki. Aż trudno uwierzyć, że niektóre z tych łódek jeszcze pływają

Taki widok to niestety codzienność
Popijając pyszną, miętową herbatkę na miejscowym souk-u ( suku) czekam aż na mojej dłoni pojawi się orientalny,pomarańczowy motyw

Niezwykle przemiły pan, z którym targowanie się było czystą przyjemnością
Taką ośmiornicę ocean wyrzucił nam prosto pod nogi:-)

Widok na fortecę. Widnieje na niej napis :"Bóg,Król,Ojczyzna"
Pięknie wygląda wieczorem, oświetlony

A to ja:-) w nowym porcie

Tutaj widzimy przepiękny okaz młodego rekina
na targu w porcie
 

Wieża jednego z meczetów w Agadirze

 

Jedne z najlepszych ostryg jakie jadłam. One naprawdę pachniały oceanem:-)

 
Dzieci idące do szkoły
 
    Na razie kończę tą opowieść, bo w końcu okaże się, że wstawiłam wszystkie zdjęcia i nie będzie nic na później:P. A już niedługo przepiękne, górskie krajobrazy i widoki jakich nigdy nie widziałam. Na rozgrzewkę wrzucam  tzy zdjęcia, aby Was zachęcić do dalszego czytania. Dobranoc, niech Wam się przyśni magiczny sen, który przeniesie Was do cudownej krainy pełnej słońca:-)
 


 

piątek, 22 listopada 2013

Browar Staromiejski Jana Olbrachta w Toruniu

   Ostatnio miałam okazję testowania dań w ramach akcji "Blogerzy smakują" organizowanej przez portal Uroda i Zdrowie. Restauracja do jakiej się udałam to "Browar Staromiejski Jan Olbracht" w Toruniu.
Lokal ten jest położony w samym centrum, zaledwie kilkaset metrów od pomnika Mikołaja Kopernika; trzeba skręcić w małą, uliczkę po lewej stronie.
Restauracja jest podzielona jakby na strefy : na samym dole jest piwnica z miejscem, gdzie można spotkać się w dużym gronie osób, wyżej są małe, intymne miejsca do posiedzenia we dwójkę, w czwórkę. Następnie klika stolików w części jakby nieoficjalnej oraz bardzo fajny pomysł - biblioteczka gdzie panuje ciekawa atmosfera.
Już od progu powitała nas uśmiechnięta pani kelnerka, która zaprowadziła mnie i mojego męża do zarezerwowanego dla nas stolika. Otrzymaliśmy menu i chwilę na zastanowienie się nad wyborem potraw.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że napewno spróbujemy produktu flagowego - jakim jest piwo warzone na miejscu. To był strzał w 10!
Piwo po prostu było genialne! Wzięliśmy zestaw degustacyjny składający z czterech porcji różnego piwa po 125 ml każde.W każdym miesiącu warzone jest inny rodzaj piwa - w tym było Ale.
Od lewej: Pils, śmietanka niefiltrowana ( pszeniczne),piernikowe,specjalne Ale

Jako przystawkę wybrałam krewetki w tempurze. Jako, że jestem fanką owoców morza nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności. Krewetki okazały się bardzo smaczne, nierozgotowane ani nie za twarde. Po prostu w sam raz na ząb.Bardzo dobry wybór do piwa. Tempura była dobrze wysmażona, chrupiąca.
.
Potem była kolej na zupy.Moim łupem padł krem borowikowy. Jak dla mnie był on za bardzo grudkowaty, aczkolwiek w smaku był dobry.Kluseczki półfrancuskie bardzo smaczne, delikatne, rozpływające się w ustach.
Robert zdecydował się jak zawsze na żurek.Został on podany w specjalnym kociołku, z dodatkami jakimi obydwoje bardzo lubimy.Z jajkiem, białą kiełbaską oraz kawałkami boczku. W smaku był bardzo dobry,choć ja preferuję nieco kwaśniejszy smak. Na duży plus zasługuje kiełbasa, która jest robiona na miejscu. Żółtka od jajek nie były sine, jak to ma się niestety w większości restauracji, a czego ja nie znoszę.

Później była kolej na danie główne. Ponieważ od pewnego czasu bardzo promuje się gęsinę, a restauracja ta posiada ją w swoim menu postanowiałam się na nią skusić.Była to gęsina po staropolsku z pierogami z kaszą i modrą kapustą.

Uważam, że był to bardzo dobry wybór. Smak gęsiny przypominał mi smak kaczki, jaką przygotowuje od czasu do czasu moja mama. Mięso było delikatne, nie trzeba było go żuć:-). Pierogi z kaszą bardzo fajne połączenie.Ciasto miękkie, elastyczne, nie czuć było nadmiaru mąki.Jedynie kapusta była dla mnie za mdła - jakby zapomniano ją doprawić.
Roberta wybór to polędwiczka wieprzowa marynowana w żubrówce, podawana z sosem grzybowym z dodatkiem placków ziemniaczanych i warzyw gotowanych na parze.
Również bardzo smaczna potrawa. Polędwiczki zostały dobrze przyprawione, były usmażone w sam raz, na szczęście nie zostały wysuszone. Placek ziemniaczany jak dla mnie idealny - chrupąiący, lekki w smaku i złocisty. Fajne ugotowane były też warzywa, często jest z nimi problem w retauracjach, są po prostu za twarde.Te tutaj nie były za twarde, ale również nie były paćką:-).
Mając jeszcze malutką część miejsca w naszych żołądkach daliśmy namówić się na deser pani kelnerce. Zazwyczaj tego nie robię, ponieważ już sama myśl o czymś słodkim mnie cofa, po takim najedzeniu się. Jednak tutaj na szczęście po deserze nie mdliło mnie. Był to kawałek ciemnego biszkoptu przełożony kremem z serka mascarpone i twarogu z dodatkiem gruszek. Całośc ładnie podana, orzeżwiająca. W smaku bardzo serowe i smaczne.Zresztą i ciasto również jest własnoręcznie robione w "Browarze Staromiejskim", jak i chleb, który jest produkowany na piwie Pils.
Ogólnie podsumowując to miejsce i kuchnię-to bardzo przypadło mi/ nam do gustu. Co ważne, panowała luźna, niekrępująca atmosfera, chociaż muszę przyznać, że ruch był bardzo duży. Zauważyłam sporo osób obcojęzycznych, co według mnie jest plusem. Jak najbardziej lokal ten to obowiazujący punkt wizyty w Toruniu oprócz pominika naszego słynnego astronoma oraz planetarium. Obsługa jest sprawna, kelnerki i osoby w barze uśmiechnięte i skłonne nam pomóc w każdej sytuacji.
Trochę jednak zasmucił mnie fakt, że nie udało mi się skontaktować z szefem kuchni, miałam jeszcze do niego kilka pytań. Jednak na moje dwa e-maile nikt nie odpowiedział, co uważam za rzecz niedopuszczalną, ponieważ skoro jest podany namiar to chyba ktoś czyta te wiadomości?.
Czy jest rzecz jaka mi tam nie podobała? Tak - jest to sposós ozdabiania talerza. Każda dekoracja była prawie taka sama; trochę kiełków i fioletowy jadalny kwiatek. Jestem raczej estetką i zwracam uwagę na takie szczegóły jak rozmazany sos, odciski palców na talerzu.Myślę, że tutaj trzeba jeszcze popracować nad estetyczną stroną, ponieważ jest ona gdzieś w tyle. Mam nadzieję, żę na następny raz jak odwiedzę to miejsce, to na talerzach będzie widać większą inwencję twórczą i wyobraźnię.
Jednakże polecam Wam " Browar Staromiejski" do odwiedzenia:-)

Tutaj link do strony restauracji:"Browar Staromiejski Jan Olbracht"

niedziela, 17 listopada 2013

Powrót

Kochani wróciłam z cudownych wczasów z Maroka, próbuję się teraz odnaleźć na nowo:-). Od jutra zabieram się do opisywania Wam tych wszystkich rzeczy i emocji jakie mnie spotkały podczas tego tygodnia. Wszystko tam było niezwykłe! A zaczęło się od testowania dań w Browarze Staromiejskim w Toruniu, lunchu w Atelier Amaro. Następnie była wycieczka do Marrakeszu poprzez góry Atlas, wizyta w marokańskim riadzie, cudowne smaki. Spróbuję Wam przybliżyć tą jakże niezwykłą kuchnię!
Targ rybny w porcie w Agadirze
Oszałamiająca zieleń w hotelowym ogrodzie
Niesamowite widoki podczas podróży do Marrakeszu
Widok na port w Agadirze
Jeden z momentów w Atelier Amaro
Mała część przypraw na miejscowym souk-u

środa, 6 listopada 2013

Atelier Amaro



To będzie dla mnie kolejne niezwykłe doznanie i doświadczenie kulinarne:-) Już jutro będę miała zaszczyt być w pierwszej w Polce restauracji odznaczonej gwiazdką Michelina. To taka nasza krajowa perełka:-). Jak tylko wrócę z wczasów podzielę się z Wami wrażeniami:-).
Dla chętnych - odsyłam do lektury o Panu Wojciechu Modeście Amaro- Modest Amaro - nie jestem restauratorem, jestem kucharzem.

Maroko - to już jutro:-) no pojutrze:P


Kochani zaniedbałam Was trochę, ale to tylko ze względu na kutrzejszy wyjazd do Warszawy a potem do Maroka:-), w końcu się doczekałam:-). Mam nadzieję, że lot minie spokojnie. Postaram się WWam jutro napsiać parę zdań nt. Broawaru Staromiejskiego, w któym miałam okazję być w sobotę. Do usłyszenia!

piątek, 1 listopada 2013

Testowanie dań w Browarze Staromiejskim w Toruniu

Czekam na jutrzejszy dzień z niecierpliwością, ponieważ jadę do Torunia, aby przetestować dania  w "Browarze Staromiejskim" w Toruniu. Nagrodę tę, udało mi się wygrać w ramach akcji :" Blogerzy smakują", która jest organizowana przez portal www.urodaizdrowie.pl.
Jestem niezmiernie ciekawa tych wszystkich  dań i piw jakie serwują :-) Już niedługo  na moim blogu relacja z tej wizyty!

Masło orzechowe


Kochani nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię masło orzechowe. Przyznam szczerze, że kojarzy mi się ono z dzieciństwem. Paręnaście lat temu w telewizji leciała " Ulica Sezamkowa" i tamtejsze dzieci zajadały się kanapkami z masłem orzechowym. Jejku, jak ja wtedy chciałam spróbować takiego masła!:P. Ale, czasy były jakie były, masło orzechowe pozostało jedynie w sferze marzeń:-). Dopiero po kilkunastu latach, kiedy w Polsce otworzyły się drzwi na rynki zachodnie, było mi dane spróbować owego masła. Powiem szczerze, że smak był inny niż sobie wyobrażałam przez te wszystkie lata:-). Zresztą mam tak ze wszystkim i pewnie nie tylko ja - kiedy sobie coś wyobrażam, jakieś miejsce gdzie mam jechać, film jaki obejrzałam na podstawie przeczytanej książki, różnią się od rzeczywistości i to czasem sporo.
Maseł orzechowych jest w sklepach kilka do wyboru. Denerwuje mnie tylko to ,że oprócz orzeszków są tam substancje, których raczej jeść bym nie chciała. Chodzi mi tutaj mi.in o : tłuszcz - rafinowany olej, spotkałam też z orzeszki z tłuszczem palmowym!, środki konserwujące itp...
Masło jakie ja przygotowuję to tylko orzeszki, odrobina soli i cukru pudru. Bez zbędnej chemii.
Więc potrzebować będziemy:
- ok. 200 dag orzeszków ziemnych
- blender
- sól i cukier puder do smaku

Przystępujemy do działania.
1. Przygotowujemy orzeszki- to znaczy : albo prażymy je na patelni przez chwilę, aż zaczną nam pachnieć:-), albo prażymy w piekarniku. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 st. i prażymy orzeszki przez ok.5-10 minut. Pamiętajmy tylko o wyłączeniu górnej grzałki! ja za pierwszym razem zapomniałam i otrzymałam czarne ziarna i zasmrodzone, zadymione mieszkanie:-).

2. Kiedy nasze orzeszki są gotowe do dalszej obróbki wkładamy je blendera i zaczynamy " blenderować":P.Jeśli chcecie masło bardziej aksamitne, miksujemy na gładką pastę, jeśli bardziej crunchy to do pasty dodajemy kilka - kilkanaście posiekanych, pokruszonych orzeszków ziemnych. Następnie możemy dodać trochę soli i cukru pudru ,do wyrównania smaków i chwilkę razem jeszcze mieszamy. Potem przekładamy do słoiczka i gotowe! Trzymamy w lodówce.
Smacznego!


środa, 30 października 2013

Zamek Książ - Wałbrzych


Jeśli lubicie zwiedzać nowe , ciekawe rzeczy, podróżować, zbaczać czasem z kursu ten dział będzie dla Was. Postaram się Wam pokróce streścić każdy z moich weekendowych ( ale nie tylko) wyjazdów. Pierwszy z nich będzie o zamku w Książu ( dzielnica Wałbrzycha). Mam do tego miejsca ogromny sentyment ( to tutaj mój mąż mi się oświadczył w ogrodach książeckich)i dlatego to, on otwiera ten jakże interesujący dział.
Szybciutko przytoczę kilka faktów o zamku w Książu. Zamek ten został wybudowany w latach 1288-1292. Jest on trzecim co do wielkości zamkiem : po Zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu. Właścicielami zamku byli Hochbergowie - majętny ród ,przyszli właściciele Wałbrzycha, którzy to ,ten zamek przebudowywali i dokonywali w nim różnych zmian.Ale jak to w życiu często bywa - i im powinęla się noga i niestety utracili oni swoja intratną pozycje, zaczęli mieć problemy finansowe, co powoli przyczyniało się do powolnego upadku Książa.Sam zamek jest niebywale piękny, zachywyca swoją monumentalnością.
Muszę przyznać, że wywarł on na mnie niesamowite wrażenie, po prostu dech mi w piersiach zaparło:-). Nie wiem jak Wy, ale ja uwilebiam takie klimaty, lubię zwiedzać miejsca "z duszą", "z przeszłością". Coś w sobie mają,coś co mnie przyciąga i nie pozwala przejść obojętnie. Zresztą zamek w Książu nie pozwala być obojętnym na jego piękno. Po odrestaurowaniu prezentuje się jak w latach najlepszej świetności ba, śmiem twierdzić, że nawet i lepiej:-). Wnętrze zamku jest również oszałamiające jak jego zewnętrzna częśc. Piękne meble, obrazy, malowidła na suficie, różnorodność materiałów, a także niezliczone sale to po prostu bajka. Jeśli będziecie mieć okazję znaleźć się tam, koniecznie skorzystajcie z usług przewodnika. To niezwykle cenna, barwna i zaskakująca lekcja historii. Mnie poruszyły szczególnie dwa tematy - postać księżnej Daisy ( niezwykle pięknej i zarazem nieszczęśliwej w małżeństwie kobiety)
oraz zupełnie coś innego ale również fascynującego - podziemne tunele wykopane podczas II wojny światowej siłą ludzkich rąk.
.
O ile księżna Daisy kryje w sobie tajemniczość,spogląda na nas z obrazu jej łagodna twarz,ma się wrażenie, że jest cały czas obecna w swoim zamku:-),o tyle korytarze, tunele podziemne są swego rodzaju pomnikiem ludzi, którzy tam pracowali i jednocześnie umierali. Kto trafił do robót pod ziemią już żywy stamtąd nie wychodził. Istnieje kilka hipotez dotyczących sieci korytarzy podziemnych. Niektórzy twierdzili, że to tam właśnie Hitler przygotowywał sobie główną kwaterę, do zamku miała dochodzić linia kolejowa!,co podobno wg niektórych zrealizowano. Bądź co bądź, zamek ma bardzo interesującą przeszłość i na pewno warto zagłębić się w jego historię. Koniecznym punktem jest spacer w zamkowym ogrodzie. To tam widziałam jedyne jak to tej pory piękne żywopłoty, poprzycinane na przeróżne figury. Swoistego rodzaju labirynt. Do tego wąskie alejki, chrzęszczący żwir od stopami, niezliczona ilośc zieleni, sprawia, że czujemy się jakbyśmy przenieśli się czasie o dobre kilkadziesiąt lat.
Jeśli planujecie pozostać w Książu dłużej niż jedną noc, a zapewniam Was ,że warto- polecam niezywkle urokliwy hotel,w któym mamy okazję przenieść się choć na chwilę w zamierzchłe czasy. Cisza i spokój jaki tam panuje pozwalają nam złapać oddech i nabrać sił na walkę z przeciwnościami dnia codziennego. Do tego przepiękny widok z okna - to niektóre z zalet jakie na Was czekają. Jeśli zgłodniejecie - konieczna wizyta w restauracji królewskiej! Dania, które są przygotowywane z najwyższą starannością,oparte o staropolskie receptury. Kwitensencja smaku i aromatu. D tego wnętrze sali, które zachwyca nasze oko. Nie możecie ominąć tego miejsca:-). Przyznam szczerze, że krewetki tygrysie, które tam jadłam był jednymi z najlepszych jakie miałam okazję zjeść w swoim życiu. Więc jeśli, macie wolny weekend i chcecie przeżyć niesamowitą podróż w przeszłość zapraszam do Zamku Książ.
Link do strony zamku Zamek Książ w Wałbrzychu

niedziela, 27 października 2013

Krem brulee

Krem brulee ( przypalony krem), hmm pycha. To jeden z moich ulubionych deserów. Pierwszy raz go spróbowałam podczas praktyki, jaką odbywałam w jednej z hotelowych restauracji z jakieś 10 lat temu. Od tamtego czasu już wiele ich zjadłam, różniły się one od siebie czasem znacząco, były i z owocami, czekoladą. Jednak podstawowa wersja nie może się obejść bez aromatu waniliowego. To moja ulubiona zresztą:-). Deser ten pochodzi z Francji, nie ma jedak dokładnych informacji kiedy powstał. Po raz pierwszy wzmianka o nim pojawiła sie w roku 1691 w książce kucharskiej François Massialota. Jest to deser oparty na śmietanie, żółtkach , cukrze i wanilii.
Aby przyrządzić ten wykwinty krem potrzebować będziemy:
- 0,5 l śmietany kremówki
- 7 żółtek
- 50 g cukru
- laska wanili

Przystępujemy do działania:-). W rondlu gotujemy śmietanę, cukier i ziarna wanilii.
Żółtka jaj hartujemy, dolewając cienkim strumieniem trochę śmietany. Następnie dolewamy nasz płyn do rondla, ustawiamy na wolnym ogniu i ciągle mieszamy. Gotujemy ok. 20 sekund aż masa zacznie gęstnieć. Wtedy musimy odrazu przelać ją przez sitko do schłodzonych wcześniej miseczek. Ja schładzam je w lodówce przez ok. 1 godzinę, albo w zamrażarce 10-15 min. Po ugotowaniu naszego kremu wkładamy go do lodówki na ok. 12 godzin, aby zastygł.Przed podaniem posypujemy wierzch deseru cukrem trzcinowym i karmelizujemy go.
Możemy to zrobić na dwa sposoby:
1. Jeśli mamy palnik cukierniczy jesteśmy w domu, kierujemy płomień na nasz krem i odpowiednio opiekamy cukier
2. Jeśli nie mamy palnika, możemy nasz krem wstawić do piekarnika z ustawionym opiekaczem od góry, musimy wtedy uważać, żeby nie przepiec kremu i nie poparzyć siebie!

Smacznego!

Wariacje na temat minestrone

Kochani wczoraj przez problemy z netem nie udało mi się wrzucić przepisu na przepyszną, zdrową, włoską zupę minestrone. Dzisiaj w ramach małych przeprosin dołączę jeszcze przepis na jakże cudowny creme brule:-)
Otóż nie ma jednego przepisu na włoską minerstrone. W każdym zakątku Italii, robi się ją inaczej, w zależności od sezonowości warzyw. I mój przepis różni się od podstawowego, co jednak nie znaczy, że zupa nie jest smaczna. Jest i to bardzo:-).
A tak na marginesie - wiecie co znaczy włoskie słowo "minestra"? - to właśnie zupa:-)

Zatem potrzepujemy:
- 1,5 l bulionu warzywnego lub z kurczaka ( ja zrobiłam wersję warzywną)
- 2 duże marchwie
- 3 ząbki czosnku.
- 3 cebule
- 2 łodygi selera naciowego ( w związku z tym, że mój mąż nie mógł go znaleźć w sklepie, użyłam naszej rodzimej bulwy selera)
- 2 ziemniaki
- 100g zielonej fasolki ( użyłam żółtej)
- 100g cukinii ( nie dałam  w ogóle)
-  60 g masła
- 50 ml oliwy
- 100 g pomidorów pokrojonych w kostkę
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- pęczek posiekanej bazylii
- sól i pieprz
- świeży  parmezanu do posypania ( ja użyłam grana padano)
- 85 g makaronu spaghetti połamanego na mniejsze kawałki
 
Więc tak, najpierw kroimy dość drobno cebulę, czosnek, seler, marchew, ziemniaki, fasolkę, cukinię.
Rozgrzewamy w rondelku masło i oliwę, dodajemy czosnek i cebulę, smażymy przez 2 minuty. Dodajemy seler, marchew i ziemniaki i smażymy znowu 2 minuty. Następnie dorzucamy fasolkę i cukinię, znów smażymy 2 minuty. Potem przykrywamy pokrywką  i zostawiamy na wolnym ogniu przez 15 minut często mieszając. Następnie wlewamy bulion, dodajemy pomidory i przecier pomidorowy, bazylię, doprawiamy do smaku. Teraz musimy doprowadzić do wrzenia i następnie dusić przez 1 godzinę na małym ogniu. Dodajemy makaron i gotujemy przez następne 20 minut. Zupę podajemy w dużym odgrzanym talerzu, posypaną startym serem.

Buon  appetito!

sobota, 26 października 2013

piątek, 25 października 2013

Będę testować.....Browar:-)


Moi drodzy muszę się pochwalić, że mój blog został wytypowany w akcji " Blogerzy smakują" do testowania potraw w Browarze Staromiejskim Jan Olbracht w Toruniu. Niezmiernie się cieszę i dziękuję za jakże miłe dla mnie wyróżnienie:-)Browar Staromiejski Jan Olbracht Toruń

czwartek, 24 października 2013

"Zaklęty Czardasz" w Katowicach

Podczas naszej ostatniej wizyty w Katowicach odwiedziliśmy restaurację " Zaklęty Czardasz", która znajduje się w centrum miasta. Wybór nie był przypadkowy - po pierwsze chcieliśmy zjeść specjały kuchni węgierskiej oraz chcieliśmy przekonać się czy rzeczywiście owa restauracja serwuje prawdziwą kuchnię węgierską.
Sam wystrój lokalu pozytywnie nas zaskoczył.Przytulne, klimatyczne sale tworzą niezwyklą atmosferę tego miejsca.Jedną z rzeczy jaką spotkaliśmy po raz pierwszy w restauracji, to sale przez,które przechodzi się do następnej, kolejnej sali.. My zajęliśmy miejsce w ostatniej , z której można było zejść do fanastycznej winiarni.
Super sprawa, czuliśmy się wyluzowani,a jednocześnie bardzo dobrze obsłużeni. Kelner - Pan Krzysztof -rewelacyjny człowiek , z lekkością opowiadał nam o zamówionych przez nas daniach, potrafił opowiadać świetne anegdoty, a jednocześnie nie przytłaczał nas swoją obecnością. Z tego miejsca chcielibyśmy bardzo serdecznie go pozdrowić:-). Zresztą wychodząc, obiecaliśmy mu,że na pewno nasza rezencja i pozytywna opinia o restauracji pojawi się na blogu.
Co do jedzenia - tak, to była węgierska kuchnia. W porównaniu z innymi " pseudo kuchniami węgierskimi", jedzenie w "Czardaszu" było pyszne. Zarówno przystawki, zupy i główne danie to kwintesencja smaku, aromatu i wyglądu, który przenosi nas do kraju, w którym to czerwona papryka gra pierwsze skrzypce.
Przystawka na jaką się zdecydowaliśmy to deska pikantnych specjałów węgierskich z domowymi konfiturami. Przepyszne rodzaje salami, w połaczeniu z cudowną konfiturą ( z mirabelek, o ile dobrze pamiętam) idealnie łechtały nasze podniebienia.
.
Zupa jakie zagościła na naszym stole to:gulaszowa z kociołka. Co mogę powiedzieć? cóż, na prawdę była znakomita. Duże kawałki soczystego mięsa, papryka przyprawiały o zawrót głowy. Bardzo dobrze doprawione, pikanty smak był wyczuwalny, ale nie był natarczywy i nie zdominował całego dania. Póżniej była smażona gęsia wątroba - foipe gras z duszonymi śliwkami w Tokaju z zapiekanką ziemniaczaną. To również był majsterszyk! Foie gras - wiadomo, samo w sobie pyszne, a do tego pomysł ze śliwkami duszonymi w nie dość docenianym "Tokaju" to strzał w 10:-). Kolej na pikantną polędwiczkę wieprzową z leczo podawaną z zapiekanką z ziemniaków. To potrawa,w której składniki dobrze współgrały ze sobą i idealnie się uzupełniały. Zarówno wachlarzem smaku oraz ciesząc oko kolorami.
Z napoi alkoholowych mojemu mężowi przypadłą do gusta " palinka" - tradycyjna,owocowa, węgierska wódka.Jej smak jest zależny od ilości zużytych owoców ( gruszek, jabłek, ślwiek, morel i jeszcze innych ). Dość mocna - alkohol waha się w granicach 40%-70%!. Dla amatorów mocnych trunków:-). Cudowny obiad zakończyliśmy równie bardzo dobrym deserem - sernikem imbirowo - gruszkowym. Ja jestem zwolenniczką serników i muszę przyznać ,że ten mnie nie zawiódł. Połączenie smakowe bardzo ciekawe, pasujące do siebie.
Podsumowując naszą wizytę w " Zaklętym Czardaszu" śmiem stwierdzić, że czuliśmy się tam rzeczywiście "zaklęci" swoistego rodzaju tańcem smaku, aromatu i wyglądu.
Polecam!

Tutaj link do stony "Zaklęty Czardasz" w Katowicach

Zdjęcia dzięki uprzejmości restauracji:-)