niedziela, 5 stycznia 2014
Pancakes w stylu amerikan
Od dawna chodziły za mną te przepyszne naleśniczko-placuszki. Ale zawsze coś innego lądowało podczas naszego niedzielnego śniadania. Czemu niedzielnego? bo tylko wtedy mamy czas aby z Robertem i Karolem wspólnie coś zjeść. W tygodniu wiadomo ciągle gdzieś gonimy. Ja najczęściej z Karolem do szkoły:-) a Robert do pracy. Szymonek nigdzie nie gna, bo jest jeszcze za mały. No chyba, że z nami w wózku:P.
Nagle wczoraj mnie olśniło. Chcę pancakes! W pierwszej chwili się przeraziłam, bo ostatnio jak na coś miałam straszną ochotę to okazało się, że jestem w ciąży. Narazie jednak nie planowałam trzeciego dziecka, więc zaniepokoiło mnie to:-). Na szczęście to tylko była kulinarna zachcianka, którą postanowiłam zaspokoić. Znalazłam kilka przepisów w necie, część z nich była z dodatkiem mleka, część z maślanką. Niestety, nim znalazłam przepis chwilę wcześniej wypiłam resztki maślanki,więc zdecydowałam, że będą pancakes-y z mlekiem. Przepis podejrzałam u Cookies Hunter i postanowiłam skorzystać.
Podaję składniki ( na ok. 7 sztuk).
- szklanka mąki pszennej
- 2 łyżki cukru
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 1 jajko
- 1 szklanka mleka
- 2 łyżki oleju (ale nie do smażenia!)
Smażymy na masełku:-)
Zaczynamy: w jednym naczyniu mieszamy składniki mokre, w drugim suche. Następnie łączymy razem: suche dodajemy do mokrych i mieszamy. Trzeba pamiętać, żeby mieszać dość szybko i nie robić tego mikserem tylko najzwyklejszą łyżką. Następnie rozpuszczamy masło na patelni i smażymy. Wylewamy po 3 łyżki ciasta i czekamy, aż na powierzchni zaczną pojawiać się pęcherzyki powietrza oraz gdy brzegi będę robić się suche. Wtedy bach na drugą stronę delikwenta i znów czekamy. Kiedy go odwrócimy zacznie nam on troszkę rosnąć, to normalne. Po usmażeniu wszystkich sztuk układamy je na sobie i polewamy czym tam chcemy. Oczywiście orginalne są podane z syropem klonowym, co nie oznacza, że nie możemy użyć innych substancji płynnych czy też półpłynnych:-). Pamiętajmy, że w gotowaniu możemy a nawet musimy czasem oprzeć się na swojej własnej inwencji twórczej. Smacznego!
sobota, 4 stycznia 2014
Restauracja "Ganesh" w Płocku
Moi drodzy ostatnio szczęście mi dopisuje. Nie dość, że testowałam niedawno dania w restauracji "Browar Staromiejski" w Toruniu to teraz miałam okazję znaleźć się w indyjskiej restauracji " Ganesh" w Płocku. A wszystko to dzięki portalowi "Uroda i zdrowie", który to ogłosił akcję " Blogerzy smakują".
Dziękuję Wam bardzo:-).
Otóż jakoś tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie miałam sposobności raczyć się kuchnią indyjską, więc bardzo ucieszyła mnie ta wizyta. Restauracja "Ganesh" znajduje się w galerii "Wisła "w Płocku. Aby tam dotrzeć( ja jestem z Włocławka więc jechałam tam samochodem) wyszukujemy w nawigacji galeria "Wisła" ul.Wyszogrodzka 144. Wjeżdżamy schodami na samą górę, tam gdzie znajdują się przeróżne knajpki z jedzeniem i bez trudu odnajdujemy naszą indyjkę. Wystój, jak to wystrój w takich miejscach, wiadomo. Nie oczekiwałam tutaj pięknej porcelany czy też krzeseł wyściełanych atłasem. Było czysto i to najważniejsze w tak przepełnionych miejscach. Gdy dotarłam do lady, aby zamówić jedzenie przywitała mnie niezwykle miła i uśmiechnięta dziewczyna, która cierpliwie tłumaczyła mi po kolei ichniejsze dania, co z czym się je i w ogóle.Bardzo fajną rzeczą, która niezwykle mi się podobała i która jest zastosowana w "Ganeshu" to gotowanie na oczach klientów. Przez cały czas widziałam dwóch hindusów ( bardzo sympatycznych zresztą), którzy cały czas na moich oczach przygotowywali pyszności. Nie była to jakaś kuchnia a`la indyjska tylko naprawdę kulinarne specjały prosto z Bombaju:-).
Przyznam szczerze, że najadłam się ( wręcz bym mogła powiedzieć nażarłam - nie powiem jak co:-) do syta. Pierwszym smakołykiem był serek indyjski - Paneer Tika (8zł). Jest to serek marynowany w sosie jogurtowym. Jest on podany w formie szaszłyka , przekładany warzywami - pomidorami, cebulą i papryką. Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu byłam tak zdziwiona smakiem papryki, że aż trzykrotnie pytałam kucharza czy aby na pewno rozmawiamy o tej samej papryce. Niesamowity smak. Naprawdę. Prędzej dałabym sobie rękę uciąć niż bym powiedziała, że to papryka, ot taka zwykła zielona. A jednak. Można? Można:P.
Kolejną ciekawą i smaczną rzeczą była zupa z baraniną. Owa zupa bardzo w smaku przypominała mi nasze rodzime flaki.Lekko galaretkowata. Pikantna, przyjemnie drażniła moje kubki smakowe.Delikatnie paliła mnie w przełyk i usta, aczkolwiek nie było to nic nieprzyjemnego.Teraz czas na cieciorkę indyjską w sosie cebulowo - pomidorowym czyli po indyjsku Punjabi Chana Masala( 18zł). Wcześniej tzn. przed wizytą w Maroku nigdy nie jadłam cieciorki i jakoś nie pragnęłam tego robić. Jakoś nie czułam takiej potrzeby. Jednak jak wiadomo, jak się czegoś spróbuje i nam zasmakuje później próbujemy odtworzyć smaki, które są nam bliskie. Tak samo rzecz ma się z cieciorką. Ta w "Ganeshu" swoim smakiem przywołała w mej pamięci obrazy z cudownej wyprawy do Maroka. Była ona bardzo curry, sos pomidorowy był z pomidorów a nie z koncentratu. Ogólnie rzecz biorąc bardzo mi ona smakowała.Dodatkiem do dań były placki Naan. Jeden był z maki pszennej czyli zwykły Naan ( 7zł), drugi z mąki indyjskiej Tandoori Roti (6zł). Obydwa bardzo dobre, chociaż mi do gustu bardziej przypadł ten drugi. Czemu? Hmm, chyba tylko ze względu na mąkę, jeśli mam do wyboru jakąś inną niż pszenną prawie zawsze wybieram tą nie-pszenną. Placek był ciepły, chrupki. Idealny do rwania palcami i maczania w sosie. Służył za " wycieraczkę" do sosów, które były w daniach. Fajny zamiennik ziemniaków. I nietuczący. Ważne dla osób dbających o linię ( w tym mnie:-).Smakowitym kąskiem była też Kadai Mutton czyli baranina z papryką, cebulą, imbirem i chili w sosie curry. Mięso było dobrze przyprawione ( co zresztą jest powszechne w kuchniach gdzie używa się przypraw takich curry, kumin czy też garam masala), było kruche i bardzo smaczne. Strasznie ubolewam, że w naszej kuchni tak mało używamy baraniny, ona naprawdę jest smaczna, choć zdaję sobie sprawę że i trudno dostępna. W sosie były duże kawałki warzyw, a sam sos; hmm na jego wspomnienie ślinka mi cieknie.
Do picia skusiłam się na dwa napoje jogurtowe. Jeden to Lassi Aap ki Pasand - indyjski napój jogurtowy - ja zdecydowałam się na smak słony. Był jeszcze naturalny i słodki. Drugi to Mango Lassi napój jogurtowy o smaku mango. Obydwa były bardzo fajnie przyrządzone, każdy z nich był inny, ale łączyło je to , że były orzeźwiające i świetnie gasiły pragnienie.
Cóż,na koniec muszę jeszcze pozdrowić niezwykłego szefa kuchni w tym przybytku - młodego hindusa, który jest w Polsce od 4 lat, mówi bardzo dobrze po polsku i powiedział mi ,że bardzo mu się u nas podoba i chciałby już zostać w naszym kraju, czego z całego serca mu życzę. Gotuje on fenomenalnie.
Jeśli będziecie mieć czas i okazję być w Galerii Wisła w Płocku zajrzyjcie do "Ganesha" koniecznie.
Płocka strona "Ganeshu"
P.S. Muszę tutaj się wygadać, że jak kiedyś pojechaliśmy z mężem do Gdańska i przy okazji wskoczyliśmy na taki pasaż handlowy ( nie pamiętam już nazwy) aby zaopatrzyć się właśnie w baraninę i jagnięcinę to tam było jej pod dostatkiem. Kupiliśmy nasze mięsko;bagatela - uwaga 15 kg! Pani dała nam jeszcze upusty:-).
Dziękuję Wam bardzo:-).
Otóż jakoś tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie miałam sposobności raczyć się kuchnią indyjską, więc bardzo ucieszyła mnie ta wizyta. Restauracja "Ganesh" znajduje się w galerii "Wisła "w Płocku. Aby tam dotrzeć( ja jestem z Włocławka więc jechałam tam samochodem) wyszukujemy w nawigacji galeria "Wisła" ul.Wyszogrodzka 144. Wjeżdżamy schodami na samą górę, tam gdzie znajdują się przeróżne knajpki z jedzeniem i bez trudu odnajdujemy naszą indyjkę. Wystój, jak to wystrój w takich miejscach, wiadomo. Nie oczekiwałam tutaj pięknej porcelany czy też krzeseł wyściełanych atłasem. Było czysto i to najważniejsze w tak przepełnionych miejscach. Gdy dotarłam do lady, aby zamówić jedzenie przywitała mnie niezwykle miła i uśmiechnięta dziewczyna, która cierpliwie tłumaczyła mi po kolei ichniejsze dania, co z czym się je i w ogóle.Bardzo fajną rzeczą, która niezwykle mi się podobała i która jest zastosowana w "Ganeshu" to gotowanie na oczach klientów. Przez cały czas widziałam dwóch hindusów ( bardzo sympatycznych zresztą), którzy cały czas na moich oczach przygotowywali pyszności. Nie była to jakaś kuchnia a`la indyjska tylko naprawdę kulinarne specjały prosto z Bombaju:-).
Przyznam szczerze, że najadłam się ( wręcz bym mogła powiedzieć nażarłam - nie powiem jak co:-) do syta. Pierwszym smakołykiem był serek indyjski - Paneer Tika (8zł). Jest to serek marynowany w sosie jogurtowym. Jest on podany w formie szaszłyka , przekładany warzywami - pomidorami, cebulą i papryką. Muszę przyznać, że pierwszy raz w życiu byłam tak zdziwiona smakiem papryki, że aż trzykrotnie pytałam kucharza czy aby na pewno rozmawiamy o tej samej papryce. Niesamowity smak. Naprawdę. Prędzej dałabym sobie rękę uciąć niż bym powiedziała, że to papryka, ot taka zwykła zielona. A jednak. Można? Można:P.
Kolejną ciekawą i smaczną rzeczą była zupa z baraniną. Owa zupa bardzo w smaku przypominała mi nasze rodzime flaki.Lekko galaretkowata. Pikantna, przyjemnie drażniła moje kubki smakowe.Delikatnie paliła mnie w przełyk i usta, aczkolwiek nie było to nic nieprzyjemnego.Teraz czas na cieciorkę indyjską w sosie cebulowo - pomidorowym czyli po indyjsku Punjabi Chana Masala( 18zł). Wcześniej tzn. przed wizytą w Maroku nigdy nie jadłam cieciorki i jakoś nie pragnęłam tego robić. Jakoś nie czułam takiej potrzeby. Jednak jak wiadomo, jak się czegoś spróbuje i nam zasmakuje później próbujemy odtworzyć smaki, które są nam bliskie. Tak samo rzecz ma się z cieciorką. Ta w "Ganeshu" swoim smakiem przywołała w mej pamięci obrazy z cudownej wyprawy do Maroka. Była ona bardzo curry, sos pomidorowy był z pomidorów a nie z koncentratu. Ogólnie rzecz biorąc bardzo mi ona smakowała.Dodatkiem do dań były placki Naan. Jeden był z maki pszennej czyli zwykły Naan ( 7zł), drugi z mąki indyjskiej Tandoori Roti (6zł). Obydwa bardzo dobre, chociaż mi do gustu bardziej przypadł ten drugi. Czemu? Hmm, chyba tylko ze względu na mąkę, jeśli mam do wyboru jakąś inną niż pszenną prawie zawsze wybieram tą nie-pszenną. Placek był ciepły, chrupki. Idealny do rwania palcami i maczania w sosie. Służył za " wycieraczkę" do sosów, które były w daniach. Fajny zamiennik ziemniaków. I nietuczący. Ważne dla osób dbających o linię ( w tym mnie:-).Smakowitym kąskiem była też Kadai Mutton czyli baranina z papryką, cebulą, imbirem i chili w sosie curry. Mięso było dobrze przyprawione ( co zresztą jest powszechne w kuchniach gdzie używa się przypraw takich curry, kumin czy też garam masala), było kruche i bardzo smaczne. Strasznie ubolewam, że w naszej kuchni tak mało używamy baraniny, ona naprawdę jest smaczna, choć zdaję sobie sprawę że i trudno dostępna. W sosie były duże kawałki warzyw, a sam sos; hmm na jego wspomnienie ślinka mi cieknie.
Do picia skusiłam się na dwa napoje jogurtowe. Jeden to Lassi Aap ki Pasand - indyjski napój jogurtowy - ja zdecydowałam się na smak słony. Był jeszcze naturalny i słodki. Drugi to Mango Lassi napój jogurtowy o smaku mango. Obydwa były bardzo fajnie przyrządzone, każdy z nich był inny, ale łączyło je to , że były orzeźwiające i świetnie gasiły pragnienie.
Cóż,na koniec muszę jeszcze pozdrowić niezwykłego szefa kuchni w tym przybytku - młodego hindusa, który jest w Polsce od 4 lat, mówi bardzo dobrze po polsku i powiedział mi ,że bardzo mu się u nas podoba i chciałby już zostać w naszym kraju, czego z całego serca mu życzę. Gotuje on fenomenalnie.
Jeśli będziecie mieć czas i okazję być w Galerii Wisła w Płocku zajrzyjcie do "Ganesha" koniecznie.
Płocka strona "Ganeshu"
P.S. Muszę tutaj się wygadać, że jak kiedyś pojechaliśmy z mężem do Gdańska i przy okazji wskoczyliśmy na taki pasaż handlowy ( nie pamiętam już nazwy) aby zaopatrzyć się właśnie w baraninę i jagnięcinę to tam było jej pod dostatkiem. Kupiliśmy nasze mięsko;bagatela - uwaga 15 kg! Pani dała nam jeszcze upusty:-).
Subskrybuj:
Posty (Atom)